Niestety, nie każdy ma swojego rodzaju szczęście, by pochodzić z jeździeckiej rodziny. Wybraliśmy, zatem, 5 świątecznych pytań do koniarza od osób, które zazwyczaj, pomimo szczerych chęci, nie rozumieją naszych zainteresowań oraz zachowań.
5 świątecznych pytań do koniarza, to:
- A po co ci ten koń? – pytanie z gatunku obowiązkowych. Pada regularnie od momentu, w którym rodzina dowiedziała się, że postradałeś/łaś rozum i masz własnego i prywatnego konia. Mimo upływu lat zdziwienie poszczególnych członków rodu nie tylko się nie zmniejsza, ale zdaje się przybierać na sile, ponieważ ty jak na złość nadal masz tego konia i nadal bez wyraźnych i namacalnych korzyści (zwłaszcza finansowych).
- Zarabia na siebie? – udział konia w twoim domowym budżecie to jednak z najczęściej poruszanych kwestii. No bo jak to tak? Je, żyje a nie przynosi pieniędzy do domu? I jeszcze choruje. Toż to pasożyt. Tego typu ekonomiczne przemyślenia najczęściej łączą się z domysłami, ile to po tylu latach łożenia można byłoby mieć ze sprzedaży takiego darmozjada. Gdy okazuje się, że jest to najczęściej inwestycja nie tylko bezzwrotna, lecz także całkowicie nieopłacalna musisz pogodzić się z tym, że dla rodziny jesteś już stracony/na.
- Nie szkoda ci pieniędzy? – bo przecież można by było za to kupić samochód/ mieszkanie/ paczkę chipsów. To argument, z którym trudno dyskutować. Jak tu wytłumaczyć, że na jedzenie dla konia wydajesz więcej niż na własne, a jego miesięczne utrzymanie to mogłaby być rata kredytu. I że to wszystko wynagradza ci możliwość pogłaskania go po głowie lub stępa do lasu? No nie da się.
- Musisz do niego tyle jeździć? – brak samowystarczalności konia w kontekście treningów i opieki jest przyczyną wielu długich dyskusji. Prym w niej wiodą najczęściej ci członkowie rodziny, którzy pamiętają konie dziadka na wsi. Bo przecież takich koni nikt nie derkował, nie dawał witamin, nie masował i jakoś żyły. A poza tym, to koń do roboty ma być, a nie do obijania się na padoku cały dzień i pląsania pod siodłem godzinkę (a i to czasami niecałą).
- A dasz wsiąść? – i tutaj najczęściej następuje długa lista krewnych i znajomych, którzy nie robią nic innego, jak tylko marzą o przejechaniu się na twoim koniu. Poszczególnym kandydaturom towarzyszy krótki opis doświadczeń jeździeckich (które najczęściej ograniczają się do dwóch kółek stępem na festynie) i ewentualne korzyści, jakie będziesz z tego mieć (które najczęściej ograniczają się do tego, że dana osoba śmiertelnie się na ciebie nie obrazi). Nic, tylko korzystać! Może i z rodziną wychodzi się dobrze na zdjęciach, ale z pewnością nie na koniu.
Tekst: Judyta Ozimkowska