Konie, tak jak i jeźdźcy, bywają bardzo różne. Mają odmienną motywację do treningu i charaktery, co potem przekłada się na ich pracę pod siodłem. Oczywiście każdy wierzchowiec jest inny, jednak w swojej wyjątkowości potrafią być do siebie bardzo podobne. Wybraliśmy sześć typów, które najczęściej można spotkać na ujeżdżalniach i parkurach. A twój koń na treningu – jaki jest?
Koń na treningu
Pilny uczeń – na jego pysku widać nieustające skupienie na jeźdźcu i trenerze. Może nie jest najzdolniejszy na świecie, ale lubi się uczyć i robi to dość szybko. Czasami potrzebuje odrobiny wsparcia, ale z drugiej strony nie ma nic przeciwko żmudnym powtórzeniom tych samych zadań. Jest szczęśliwy, jeżeli doceni się jego starania i zgadnie, o co chodzi jeźdźcowi.
Geniusz – istnieją poważne podejrzenia co do tego, że nocami sam doszkala się z podręczników do jazdy konnej. Tempo, w jakim progresuje jest naprawdę fenomenalne i bardzo często zdarza mu się wyprzedzić w tym jeźdźca. Wystarczy pokazać mu raz, o co chodzi jeźdźcowi, a wierzchowiec bezbłędnie powtórzy nawet najbardziej skomplikowane zadanie. To marzenie każdego trenera. Niestety najczęściej niespełnione.
Gwiazda – kiedy wkracza na ujeżdżalnie oczekuje, że wszystkie oczy będą zwrócone na niego. Nieustannie popisuje się i chce zwracać na siebie uwagę. W tym celu zdarza mu się wyginać szyję, zamaszyście machać ogonem, a nawet bryknąć, kiedy uzna to za stosowne. Czasami ponosi go na tyle, że przestaje zwracać uwagę na siedzącego na nim człowieka. W końcu gwiazda może być tylko jedna.
Urwis – doskonale wie, o co chodzi jeźdźcowi i robi dokładnie na odwrót. Lubi sobie bryknąć, wierzgnąć a nawet ponieść. Wszystko zależy od jego aktualnego humoru i stopnia trudności treningu. Im trudniejsze dostaje zadania, tym chętniej będzie ich unikał i wymyślał kolejne psoty. Trzeba przy tym zaznaczyć, że nie robi tego złośliwie. Po prostu szybko się nudzi a praca nie jest jego ulubionym zajęciem.
Obibok – jego życiowym celem jest emerytura i codziennie odlicza do niej dni. Najchętniej całe dnie spędzałby na padoku i jadł siano. Nic dziwnego, że wykrzesanie z niego entuzjazmu graniczy z cudem. Czasami podziałają na niego cukierki, ale to dosyć rzadko. Najlepiej działa na niego odpoczynek i danie świętego spokoju. Wtedy jest najszczęśliwszy.
Agresor – najchętniej rozniósłby wszystko i wszystkich – jeźdźca, inne konie i samego trenera. Rzadko zdarza się dziesięć minut, przez które nie próbowałby pozbyć się zbędnego balastu lub staranować ogrodzenie. Przez większość czasu jest zły jak osa. W tym przypadku w pierwszej kolejności należy wykluczyć problemy zdrowotne, a w drugiej uzbroić się w morze cierpliwości i wyrozumiałości. I dobre ubezpieczenie.
Tekst: Judyta Ozimkowska