Pasjonaci jeździectwa, zwłaszcza ci, którzy praktykują jazdę konną, to dość charakterystyczna i specyficzna grupa. Po czym poznać jeźdźca na ulicy? Te 6 znaków rozpoznawczych może wam się wydać znajome – oczywiście, z własnego przypadku! 😉
Po czym poznać jeźdźca na ulicy?
- W bryczesach po mieście – nie, nie. To nie nowy trend mody. Te bryczesy mają bowiem łaty w odpowiednich miejscach, są lekko przykurzone i emitują podejrzany zapaszek… Do tego koszulka polo lub t-shirt z koniem (wersja letnia) albo gruba puchowa kurtka, trzy szaliki, kominiarka i czaka (wersja zimowa). Prawdziwi koniarze nie zrażają się podejrzliwymi spojrzeniami ze strony pozostałych przechodniów – w końcu w stajni nie ma co tracić czasu na przebieranie się!
- Plecak z.. “anteną”?! – wypakowany po brzegi plecak, a do tego wystająca z niego dziwaczna antenka? To nic innego jak adept jeździectwa zmierzający autobusem na trening! W jego bagażu podręcznym tak naprawdę mieści się kask i cała siata marchewek dla konia. A zagadkowa antenka to nic innego jak palcat.
- Słoma w butach – cóż, zdarza się i tak. I chociaż większość ludzi słomę wystającą z butów zna tylko ze słynnego porzekadła, to koniarze mają z nim do czynienia naprawdę. Do tego jeszcze trochę siana we włosach i typowy outfit “właśnie ogarnąłem boks swojego konia i dałem mu kolację” gotowy!
- Dużo miejsca w autobusie – niby w autobusie tłok, niby nie można się już do niego zmieścić, a tu nagle okazuje się , że wokół jednego z podróżujących jest przestrzeni aż zanadto! I do tego puste miejsce obok! Nie-koniarze dość szybko wyczuwają bowiem “stajenne perfumy” i, niestety, nie uważają ich za ostatni krzyk mody… 😉
- Dziwne kroki – w końcu prawidłowe odmierzanie odległości pomiędzy drągami i liczby foule pomiędzy kolejnymi przeszkodami trzeba opanować do perfekcji, prawda?!
- Wszystko w konie – t-shirt w konie, torba w konie, etui na telefon w konie, na tapecie telefonu koń, a do tego jeszcze rżący dzwonek. Nie ma rady – pasja właściciela takiego zestawu się nie ukryje! Ale w gruncie rzeczy… chyba właśnie nie o to w tym wszystkim chodzi. 😉
Tekst: Magdalena Pertkiewicz