Nadchodzi czas kompletowania prezentów dla najbliższych. Wydawać by się mogło, że koniarze są najprostszymi istotami do obdarowania – wystarczy coś dla konia, coś o koniu lub coś do konia. Ale co rodzina myśli o prezentach dla koniarza? Niestety, bywają rodziny, które uwielbiają sobie utrudniać życie i robią wszystko, by nic – absolutnie nic pod choinką nie było związane z jeździectwem. 😉
Co rodzina myśli o prezentach dla koniarza?
Nie wiem na ile jestem z tym sama, ale już przestałam prosić o końskie prezenty. Kiedy to robiłam, to zawsze słyszałam, że tyle wydaję na te konie, że nie kupuję nic sobie. W związku z tym moi bliscy za punkt honoru postawili sobie, bym już całkiem nie oszalała i nie straciła kontaktu z innymi niezbędnymi do życia produktami.
Przyznaję, może czasami zakupy dla Karsona zbytnio mnie ponosiły – i jest to stwierdzenie, z którym trudno dyskutować. Nie zmienia to jednak faktu, że chętnie przyjęłabym jeszcze więcej rzeczy związanymi z jeździectwem. 😉 Moje prośby jednak nigdy nie zostały wysłuchane (wyjątkiem są kolczyki w kształcie konia).
Oczywiście, nie chcę wyjść na niewdzięcznika, który nie docenia otrzymanych prezentów – doceniałam je zawsze i będę to robić po kres mych dni. Bardziej jednak intryguje mnie upór moich bliskich związany z wybieraniem prezentów. Chyba naprawdę sądzą, że konie drenują mój portfel do granic możliwości, bo z paczek pod choinką spokojnie mogłabym się ubrać, wyżywić i utrzymać przez najbliższy kwartał. Jestem zaopatrywana nawet w przetwory, które jadą potem ze mną do domu…
Koniarze w święta
Na szczęście po wnikliwym śledztwie odkryłam, że nie jestem jedyną ofiarą tego typu prezentowego procederu. Wielu moich jeździeckich znajomych nigdy nie otrzymała prezentu, który w chociażby najmniejszym stopniu związany był z jeździectwem. Może bliscy bali się, że sami zamienimy się w konia, albo że już na zawsze zostaniemy w stajni, bo będziemy mieć tam absolutnie wszystko potrzebne do życia?
Nie ukrywam, że dobrze jest wiedzieć, że nie jestem jedyną osoba, która zazdrościła innym rozpakowywanych kantarów, czapraków albo chociaż kopystki lub paczki końskich cukierków. Nie chodziło tutaj bynajmniej o wartość prezentów – parciany kantar albo owijka polarowa cieszyłaby mnie wtedy równie mocno, co markowa derka.
Na szczęście istnieje taka instytucja, jak wigilie stajenne. To ten cudowny czas, kiedy wszyscy dają sobie prezenty i w większości przypadków wszystkie one przynajmniej leżały gdzieś koło działu jeździeckiego. Albo przynajmniej mają na sobie jakiś jeździecki motyw. Dodatkowo, nikt nie zrozumie naszego zachwytu nad brokatowym kantarem w serca równie dobrze co osoba, która sama rozpływa się nad kopystką w serduszka. Trudno o większe szczęście. Dlatego warto pielęgnować tę tradycję, a przy rodzinnym stole cieszyć się z nieco bardziej codziennych prezentów. W końcu one też są potrzebne!
Tekst: Judyta Ozimkowska