Jeździeckie tradycje są dla większości z nas tak oczywiste, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z ich pochodzenia. Jeżeli poszukać głębiej, to okaże się, że nie są one jedynie skutkiem chwilowej mody, ale są mocno osadzone w historii.
Jeździeckie tradycje
Z dobrej strony
Ale dlaczego nie z prawej? To pytanie pada z reguły podczas jednej z pierwszych jazd, w czasie których instruktor po raz setny upomina nas, że na konia wsiadamy z lewej strony i w podobny sposób zsiadamy. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, taki zwyczaj nie jest wymysłem umęczonego umysłu naszego nauczyciela, lecz narodził się o wiele wcześniej. W czasach, w których ludzie zamiast telefonów komórkowych nosili przy sobie miecze wsiadanie z lewej strony było jedyną opcją na uniknięcie nabicia się na własną broń. Przypasany do lewego boku kawał metalu skutecznie narzucał sposób dostania na konia, nie zostawiając zbyt dużego pola do manewru. Mimo że miecze nie należą już do podstawowego ekwipunku wśród większości jeźdźców, tradycja ta pozostaje wciąż żywa. Dla dobra końskiego grzbietu i łopatek warto jednak trenować wsiadanie i zsiadanie z obydwu stron. Równomierne rozkładanie ciężaru z ulgą przyjmą zarówno mięśnie naszego wierzchowca, jak i puśliska przy siodle.
Na do widzenia
W wielu stajniach przed gonitwą hubertusową pełnoletni jeźdźcy wychylają tak zwanego strzemiennego. Ta staropolska tradycja sięga czasów, kiedy konie były podstawowym środkiem lokomocji, którym z łatwością można było udać się w odwiedziny u przyjaciół. Gdy przyszedł czas pożegnań wypijano właśnie strzemiennego. Nazwa wzięła się stąd, że pito go w chwili, gdy odjeżdżający kładł nogę w strzemieniu. Poza okolicznościami także oprawa tego rytuału musiała być odpowiednia. Do spełnienia opisywanego toastu służyły specjalne naczynia, które były trzymane całą dłonią. Zwyczaj ten zapisał się nawet na kartach polskiej literatury. Już Juliusz Słowacki pisał o pożegnaniach, w czasie których „wielkie strzemienne podano kielichy”.
Jeździecki święty
Na cześć mało którego świętego odbywają się równie barwne uroczystości, co jeździeckie hubertusy. Swoja nazwę wzięły one od urodzonego w 55 roku świętego Huberta z Liège. Jego ulubionym zajęciem były polowania i ucztowanie. Tropienie i zabijanie zwierząt było dla niego przede wszystkim rozrywką, która mało miała wspólnego z potrzebą zdobycia pożywienia. Według niektórych źródeł prowadził dość hulaszcze i rozrywkowe życie. Tak było do 695 roku, kiedy to podczas polowania w Wielki Piątek Hubertowi ukazał się biały jeleń z krzyżem promieniejącym miedzy porożem. Przyszły święty miał wtedy usłyszeć głos Stwórcy nakazujący mu udanie się na służbę Bogu. Posłuszny były amator polowań wstąpił do zakonu w Maastricht, gdzie potem został biskupem. 3 listopada – dzień wyświęcenia relikwii świętego Huberta stał się świętem myśliwych, jeźdźców i leśników.
Tekst: Judyta Ozimkowska