„Ułani, ułani, malowane dzieci…”, „Nie masz Pana nad ułana”, „Bo w sercu ułańskim gdy położysz je na dłoń, na pierwszym miejscu panna, przed panną tylko koń…”. Na pewno każdy z was, w stajni, na Hubertusie, czy przy ognisku słyszał te powiedzenia lub fragmenty piosenek… Pewne także jest, że każdy zna chociażby refren tak popularnych piosenek jak „O mój rozmarynie”, „Kalina, malina”, czy „Jak to na wojence ładnie”. Co prawda czasy ułanów minęły już bezpowrotnie, ale jest wśród nas koniarzy coraz większa grupa ludzi, którym samo śpiewanie o kawalerzystach nie wystarczy i którzy poświęcają swój czas i pieniądze, aby kontynuować ułańską opowieść, tak ściśle związaną z polskim jeździectwem. Tym razem opowiemy wam o współczesnych kawalerzystach! Zatem „lance do boju, szable w dłoń”!
Po czym poznać ułana?
Po pierwsze po ostrogach! Szabla może być stroczona przy siodle, mundur może być polowy (taki sam jak mundur piechoty), ale ostrogi ułan mieć musi! To pierwszy i główny widoczny atrybut przynależności do broni jezdnych, czyli kawalerii.
Po drugie – jaki ułan?
Obruszy się niejeden zagadnięty przez was kawalerzysta i odpowie – ja nie jestem ułan tylko szwoleżer (ewentualnie strzelec konny)… Tutaj musimy wyjaśnić pierwszą podstawową sprawę! Nie wszyscy przedwojenni kawalerzyści byli ułanami (i tak samo ma się z naszymi teraźniejszymi mundurowymi kultywującymi tradycję przedwojennych pułków kawalerii).
Przed wojną było 40 pułków jazdy, ale tylko 27 z nich było pułkami ułańskimi (np. 1 Pułk Ułanów, 2 Pułk Ułanów itd.), trzy z nich to pułki szwoleżerów, a dziesięć – strzelców konnych. I tak też się nazywali: szwoleżerowie, ułani i strzelcy konni. Zapytacie zatem – to po czym ich odróżnić? Tak naprawdę strzelców konnych i ułanów prawie po niczym! Byli i są umundurowani tak samo, także dla osoby, która nie jest bardziej zaangażowana w sprawy kawaleryjskie są oni nie do odróżnienia. Ze szwoleżerami sprawa jest łatwiejsza, ponieważ odróżnia ich od reszty kawaleryjskiej braci kształt czapki, która jest okrągła (ułani i strzelcy konni noszą rogatywki).
Ciekawostką jest to, że pułki kawalerii po wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 były bardzo przywiązane do swych okrągłych czapek i bardzo niechętnie zmieniały je na rogatywki. Ale cóż – dowództwo kawalerii tak nakazało, a wiadomo rozkaz jest święty. Tylko pułkom szwoleżerów udało się zachować do okrągły kształt czapek, które nosili aż do wybuchu drugiej wojny światowej.
Oczywiście, tak naprawdę wprawne oko od razu pozna z jakiego pułku pochodzi dany kawalerzysta. Ułani byli bardzo dumni ze swoich pułków i jak tylko mogli starali się odróżnić od innych oddziałów jazdy, dlatego też właściwie od początku niepodległej Polski zaczęli naszywać sobie na kołnierzykach proporczyki, które były przypisane tylko do ich pułku. Dodatkowo ich czapki posiadały kolorowe otoki, przy czym trzeba dodać, ze niektóre pułki miały ten sam kolor otoku, najczęściej amarantowy bo to był ukochany kolor kawalerzystów. Właśnie to sprawiło że w dwudziestoleciu międzywojennym kawalerię nazywano malowanym wojskiem.
Przyjaźń i współzawodnictwo
Współczesnych ułanów można spotkać właściwie w każdej stajni, grupy miłośników kawalerii rosną jak grzyby po deszczu i obecnie właściwie każdy pułk przedwojennej kawalerii ma swoich naśladowców. Trzeba dodać, że środowisko kawaleryjskie jest bardzo mocno zintegrowane, niemal wszyscy się znają i chętnie spotykają się na coraz powszechniej organizowanych rekonstrukcjach bitew, zawodach, czy też pokazach sztuki kawaleryjskiej. Oczywiście ułani nie byliby sobą, gdyby nie starali się sprawdzić, która grupa, który pułk jest najlepiej wyszkolony, najlepiej umundurowany i co najważniejsze – najlepiej sprawdza się w konkurencjach czysto hippicznych. Wyłanianiu tych najlepszych służą zawody kawaleryjskie, które potocznie nazywa się zawodami Militari. Warto dodać, że przed wojną Militari były obowiązkowe dla wszystkich pułków i zwycięstwo w nich przysparzało największego splendoru (zarówno w klasyfikacji indywidualnej jak i zespołowej). Tak jak przed wojną, tak i dziś zawody te są dość skomplikowane i składają z aż 7 konkurencji:
– przeglądu mundurowego (w tej konkurencji zwanej żartem przez niektórych „konkursem piękności” sprawdza się czy zawodnik jest umundurowany i stroczony zgodnie z regulaminem wojskowym)
– konkursu ujeżdżenia (wg regulaminu PZJ),
– próby terenowej (popularnie zwanej obecnie „crossem” – wg regulaminu PZJ)
– próby strzelania (obecnie coraz częstsze jest rozgrywanie tej próby na koniu, w galopie – strzela się z broni pneumatycznej do baloników),
– konkursu skoków (wg regulaminu PZJ),
– konkursu władania lancą, oraz
– konkursu władania szablą
Dwie ostanie próby polegają na przejeździe galopem przez tor z ustawionymi tzw. pozornikami (łozy do cięcia szablą, worki do kłucia, różnego rodzaju manekiny imitujące przeciwnika) które trzeba umiejętnie ciąć (szablą) lub kłuć (lancą). W tych próbach liczy się czas przejazdu i liczba trafionych celów.
Dzięki kawalerii nasze sukcesy!
Jak pewnie zauważyliście, trzy konkurencje spośród tych siedmiu są dość dobrze wam znane i coś przypominają! I nie mylicie się! Powszechnie dziś rozgrywany WKKW w prostej linii wywodzi się właśnie z zawodów kawaleryjskich. Militari pozbawione konkurencji czysto wojskowych stworzyły jedną z najbardziej popularnych dyscyplin jeździeckich i jedną z trzech rozgrywanych na igrzyskach olimpijskich. A jeżeli o igrzyskach mówimy to warto przypomnieć, że jedyne polskie sukcesy jeździeckie na olimpiadzie zawdzięczamy właśnie wojskowym. W odróżnieniu od czasów teraźniejszych, przed wojną Polska, właśnie dzięki kawalerzystom, była jeździecką sportową potęgą! W ciągu 12 lat (pierwszy raz polscy zawodnicy wystartowali na IO w Paryżu w 1924 r., ostatni w Berlinie w 1936 r.) zdobyliśmy w dyscyplinach jeździeckich w sumie aż 4 medale. W tym czasie nasi ułańscy skoczkowie kilka razy wygrywali Puchar Narodów (w najwyższej klasie rozgrywek), a Polska Szkoła Jazdy była znana nie tylko w całej Europie, ale także po drugiej stronie oceanu w USA.
Ułanka to nie dziewczyna!
Jeżeli zdarzyło Wam się uczestniczyć w jakiejś imprezie (jako widz, czy tez zawodnik), w której udział brali także ułani zauważyliście pewnie, że niektórzy ułani są ubrani „na zielono”, a niektórzy paradują w szarych mundurach. Ci pierwsi odtwarzają naszą kawalerię z okresu września 1939 roku. Wtedy właśnie noszono zielone spodnie i kurtki mundurowe oraz charakterystyczne francuskie hełmy, popularnie nazywane Adrianami. Drudzy pokazują, jak wyglądała nasza kawaleria z okresu wojny polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Wtedy właśnie obowiązywała szara, zapinana z boku kurtka mundurowa zwana „ułanką”. Zresztą w przypadku rekonstrukcji bitew z lat 1919-1920 obowiązuje rekonstruktorów pewna dowolność, ponieważ nasza powstająca wtedy armia nosiła wszystkie możliwe wzory umundurowania – austriackie, pruskie, rosyjskie, francuskie, a także amerykańskie (Polska otrzymywała wtedy różnego rodzaju sprzęt wojskowy pochodzący z magazynów armii zaborców, a także demobilu wojsk walczących w I wojnie światowej).
Dlatego też nie dziwcie się, gdy zobaczycie oddział polskiej kawalerii odtwarzający bitwę z 1920 roku, w którym każdy jest ubrany w inny mundur – jest to zgodne z historią i nie ma nic wspólnego z „niechlujstwem historycznym”. Co innego, kiedy dany oddział odtwarza bitwy polskiego września z roku 1939 – wtedy wszyscy kawalerzyści muszą wyglądać jak klony – powinni być tak samo umundurowani, tak samo uzbrojeni i siedzieć na takich samych, identycznie stroczonych siodłach. Także pamiętajcie – „ułanka” to po prostu typ munduru, a nie dziewczyna ułana, a tym bardziej dziewczyna w mundurze na koniu. Tutaj trzeba poruszyć drażliwą sprawę, która bardzo często podnosi poziom adrenaliny wśród dyskutantów na różnego rodzaju forach. W przedwojennym wojsku nie było w kawalerii kobiet! Nie było też wzoru munduru przeznaczonego dla tej piękniejszej płci. Dlatego tez większość współczesnych oddziałów rekonstruktorów dość restrykcyjnie podchodzi do uczestnictwa dziewczyn w ich szeregach i szczerze mówiąc nie ma nic gorszego niż widok dziewczyny w niedopasowanym mundurze z warkoczami wystającymi spod ułańskiej rogatywki. Oczywiście tutaj od razu padną głosy sprzeciwu: jak to!, a Emilia Plater!!! Oczywiście, pani kapitan Emilia Plater zapisała piękną kartę w polskiej historii, ale była tylko wyjątkiem i jeżeli któraś z pań chciałaby się bawić w rekonstrukcję tej postaci nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to zrobiła. Oczywiście kobiety znajdują swoje miejsce w stowarzyszeniach kawaleryjskich, tworząc sekcje kobiece (czasami zdecydowanie lepiej jeżdżące konno) ubrane w suknie z epoki i prezentujące w czasie pokazów kawaleryjskich skomplikowane kadryle. Jeżeli natomiast w jakiejś dziewczynie drzemie prawdziwy duch kawaleryjski i ciągnie ją do szarży, to zapraszamy do wstąpienia w szeregi oddziałów rekonstruujących kawalerię okresu wojen napoleońskich, gdzie do udziału kobiet podchodzi się dużo mniej restrykcyjnie.
Bez konia nie ma ułana!
Bycie współczesnym ułanem to oczywiście nie tylko „błyszczenie” na defiladach, paradach i rekonstrukcjach. To przede wszystkim ciężka praca pomiędzy. Prawdziwy teraźniejszy kawalerzysta stara się swoim wyglądem, umundurowaniem, uzbrojeniem jak najbardziej przybliżyć do swoich przedwojennych poprzedników. Czyta dużo tekstów źródłowych, szuka informacji w internecie, wymienia się informacjami, a przede wszystkim stara się jak najlepiej jeździć konno i nauce tej sztuki poświęca najwięcej czasu. Oczywiście tylko niektórzy kawalerzyści posiadają własne konie, większość z rekonstruktorów korzysta z przypadkowych koni rekreacyjnych dlatego też nie dziwcie się, że czasami trudno jest zgrać cały oddział w przypadku gdy konie kawaleryjskie widzą się po raz pierwszy w życiu, a w szyku muszą iść bardzo blisko siebie. Co ciekawe i co godne pochwały, od pewnego czasu widać wśród kawalerzystów coraz bardziej wzrastającą świadomość tego, że aby dobrze się prezentować na koniu nie wystarczy tylko mieć dobrze skrojony mundur, ale trzeba też wiedzieć, jak powodować swoim wierzchowcem. Zresztą sami ułani widzą, że niektóre grupy kawaleryjskie nie chcą się rozwijać i nie trzymają chociażby podstawowego poziomu wyglądu i wyszkolenia jeździeckiego, dlatego też nazywają takich osobników pogardliwie „ułanoidami”.
Bolszewika goń, goń, goń…
Zawsze po ćwiczeniach przychodzi czas nagrody! Tą nagrodą są wspólne spotkania kawalerzystów na rekonstrukcjach bitew. Jak do tej pory największy zjazd kawalerii ochotniczej (bo tak też nazywa się współczesnych ułanów) nastąpił w 2010 roku w Komarowie podczas kręcenia scen do filmu Jerzego Hoffmana pt. „Bitwa warszawska 1920”. Trzeba tutaj dodać, że Komarów to bardzo ważne dla każdego polskiego kawalerzysty miejsce, pod tym miasteczkiem w sierpniu 1920 r. stoczona została największa kawaleryjska bitwa XX w., w której polskie pułki pobiły bolszewicką armię konną. Co roku pod koniec sierpnia pod Komarowem organizowana jest rekonstrukcja tej bitwy. Zdjęcia do filmu stały się okazją do największych manewrów kawaleryjskich od 1939 roku w Polsce. Podczas jednego z dni zdjęciowych, gdy kręcono ujęcia szarży, Jerzy Hoffman zdziwił się, że kawaleria zaraz po zakończeniu ujęcia grupuje się w kolumny według oddziałów i w idealnym szyku wraca na plan zdjęciowy. Miał wtedy zapytać – Czemu oni tak robią? Ktoś odpowiedział – Bo inaczej nie potrafią. Po raz pierwszy w powojennej kinematografii na planie spotkało się kilkuset kawalerzystów – ochotników, którzy poprzez swój udział w filmie chcieli oddać hołd poległym w obronie ojczyzny. Szkoda tylko, że później okazało się (jak to zwykle bywa), że najpiękniejsze sceny szarż zostały wycięte…
„Jak całować to ułana”…
Mamy nadzieję, że choć trochę przybliżyliśmy wam jak wygląda „ułańskie życie”. Jeżeli któryś z czytelników płci męskiej po przeczytaniu tego tekstu wyczuje w sobie nieodkryte dotąd pokłady ułańskiej fantazji, to zapraszamy do zabawy – na pewno gdzieś niedaleko działa stowarzyszenie kawaleryjskie. Panie natomiast niech uważają – przecież nie od dzisiaj znane jest powiedzenie „za mundurem panny sznurem”, a w ułanach krew gorąca….