Na początku wypadałoby się przedstawić. Mam na imię Judyta i wciąż szukam sposobu, jak połączyć konie z pracą oraz życiem w społeczeństwie i jednocześnie pozostać przy zdrowych zmysłach.
Jak się tu znalazłam?
Z Gallopem jestem związana od momentu jego powstania. Byłam Pierwszym Sekretarzem Redakcji (pisze to wielkimi literami, bo mogę) i autorką tekstów. Potem, gdy poczułam telewizyjny zew i trafiłam do Polsat News musiałam opuścić redakcję fizycznie, jednak wciąż byłam (i jestem!) obecna na gallopowych stronach. Znajdziecie mnie ukrytą zarówno za newsami produktowymi w „Bądź na bieżąco”, jak i na łamach „Matury z jeździectwa”. I chociaż aktualnie pracuję w tak zwanym pijarze, piszę teksty i jestem blogerką-podróżniczką (mam nadzieję, że kiedyś także celebrytką), to Gallop wciąż jest obecny w moim życiu i nie zapowiada się, by miał zamiar szybko je opuścić. Dlatego, gdy padła propozycja, bym współtworzyła nowy portal, moja reakcja mogła być tylko jedna …(pominę ją ze względu na potencjalnych małoletnich).
Być może wcale nie interesuje Was to, jak zaczęła się moja przygoda z końmi. Nie przeszkadza mi to jednak w tym, by Wam o tym opowiedzieć. Tak między nam mówiąc, to w sumie zaczęła się dość zwyczajnie – od ścian, zeszytów i wszystkich powierzchni płaskich pokrytych rysunkami w koniki (koniecznie wykonanymi kredką świecową – gorzej schodzi). Potem były pluszaki i abonament na kablówkę, gdzie leciały bajki o kucykach po niemiecku. Szczerze mówiąc do dziś nie wiem, dlaczego obrałam azymut akurat na kopytne. Nikt w rodzinie u mnie nie jeździł konno, a większość jej członków z dystansem podchodzi do konia na biegunach. Nawet moja rodzona babcia za młodu wolała jechać na pole na krowie, niż wsiąść na jakiegokolwiek rumaka. Jednak ostatecznie mimo dość marnego potencjału genetycznego jakoś te konie zamieszkały w moim dziecięcym serduszku i tam już zostały (mimo usilnych prób ekstrakcji).
Miłe końskiego początki
Pierwszy raz wsiadłam na konia mając lat dziewięć. Pamiętam z tego czasu jedynie fakt, że obtarłam sobie uda (nikt nie powiedział, że szorty to niekoniecznie najlepszy strój na jazdę). Do dziś dziwię się, że mama w ogóle zabrała mnie do stajni. Chyba myślała, ze jak zobaczę ponad 700 kilogramów mięśni i grzywy, to się wystraszę i ucieknę. Och, w jak wielkim była błędzie.
Ta jedna jazda zapoczątkowała negocjacje i kłótnie dotyczące kwestii dowożenia na jazdy, godzin spędzonych w stajni i kupna konia (byłam młoda – nie osądzajcie mnie). O ile w dwóch pierwszych przypadkach udawało się nam dojść do porozumienia, to zakup własnego zwierzaka pozostał wciąż nieosiągalny. Wtedy to, jako 10-latka postanowiłam, że w takim razie sama sobie na tego konia uzbieram. I uzbierałam, chociaż z uwagi na wysokość kieszonkowego zajęło mi to ponad 8 lat.
Zakup pierwszego wierzchowca musiał być przemyślany. Dlatego też zdecydowałam się na 1,5-rocznego krzywego i brzydkiego ślązaka bez papierów, który był swoim własnym kuzynem (jego rodzice byli rodzeństwem). Na moją obronę powiem, że wcześniej rok się tym gremlinem zajmowałam, więc miałam nieco zaburzony ogląd na sprawę. Po jakimś czasie okazało się, że Karson nie tylko robi się coraz ładniejszy, ale i posiada nawet jakiś potencjał intelektualny (jednak nie na tyle duży, by sprawiał kłopoty nastolatce). Od tego czasu, a będzie to już blisko 8 lat, przeżywamy z moim koniem mniej lub bardziej emocjonujące przygody.
Po co właściwie Wam to wszystko piszę? Trochę dla sławy i bogactwa, ale przede Wszystkim dla Was (serio). Wiem, że nie jest łatwo łączyć konie ze studiami i pracą. Nie tylko czasowo, lecz także, a może przede wszystkim, finansowo (wystukuję to na klawiaturze znad rachunku od weterynarza, więc zaufajcie mi – znam ten ból). Wiem, jak to jest pół życia marzyć o koniu, jak to jest jeść gruz zbierając na niego i walić głową w boks przy okazji kolejnej kontuzji.
Jestem prostą dziewczyną z prostymi potrzebami, dlatego chcę pisać tu przede wszystkim o zwyczajnych i codziennych ludzko-końskich radościach, smutkach i żenujących sytuacjach. I trochę o moim koniu, bo go szczerze poważam. Jeżeli Wasz koń nagle ma nogę większą od własnej głowy, właśnie załamujecie ręce nad brakiem postępów w jeździectwie lub zapożyczacie się po rodzinie na operację, to uwierzcie – nie jesteście sami. Byłam tam przed wami, a być może wciąż tam jestem. A wiadomo, że w kupie zawsze raźniej.
Tekst: Judyta Ozimkowska