Niedoświadczony koń i zielony jeździec – czy to aby na pewno dobry pomysł? Założenia mają nawet jakieś tam znamiona logiki. Młody koń i niedoświadczony jeździec jako duet, który będzie wspólnie zaczynał podróż w świat jeździectwa i tym samym umacniał łączącą go więź. Wszystko brzmi tak słodko i uroczo, że właściwie co może pójść źle? Odpowiedź jest dość prosta – wszystko.
Młody koń i niedoświadczony jeździec
Początkujący adept jeździectwa w połączeniu z surowym zwierzakiem, który nie ogarnia swoich czterech kończyn? To połączenie równie złe, co kanapka z serem żółtym i dżemem lub dwunastolatki prowadzące treningi. Praktykowanie tego grozi trwałym uszczerbkiem na zdrowiu i nie przynosi niczego dobrego. Skąd czerpię swoją niezmierzoną mądrość? Z własnego doświadczenia. Jako młoda panienka tuż po maturze wymyśliłam sobie, że kupię sobie źrebaczka (którym się zajmowałam) i tak będziemy sobie żyć radośnie bez smutków i zmartwień. Wszystko załatwi magiczna więź, która nas łączyła. I tak było przez pierwsze cztery lata, kiedy to pracowałam z moim koniem z ziemi, nie martwiąc się o ewentualne wsiadanie. Opłaciło się to o tyle, że prawdopodobnie jedynie temu (i Karsonowemu lenistwu) zawdzięczam to, że mój koń przyjął nieudolne zajeżdżanie bezstresowo i nie zabił ani mnie ani siebie.
Mając więcej szczęścia niż rozumu udało mi się doprowadzić do tego, że Karson stępował i kłusował pod jeźdźcem. Wszystko fajnie, szkoda tylko, że w żadnym z tych chodów nie skręcał. Do tego przez 90% czasu chodził wygięty jak blacha falista w składzie złomu. Oczywiście starałam się jeździć z mądrzejszymi od siebie. Ale prawda jest taka, że po czteroletniej przerwie w jeździe (jakoś nie paliło mi się do wsiadania) sama nie miałam równowagi i umiejętności, by jakkolwiek pomóc temu mojemu koniowi. Właściwie to głównie mu przeszkadzałam. W efekcie był on spięty, ja byłam spięta i generalnie prezentowaliśmy dość marny obrazek.
Wymuszona przerwa
Nasze żenujące początki przerwała operacja stawów pęcinowych i dość długa rekonwalescencja. Potem była zmiana stajni i głównie wypady terenowo-leśne. Nie wymagały one wiele ponad to, by nie wyprzedzać koni w kłusie i w miarę trzymać dystans. Do dziś pamiętam ból w dłoniach spowodowany uwalaniem się mojego konia na ręce i stałe wyrywanie przez niego wodzy. By nie zanudzać Was opowieściami o naszych wzlotach i upadkach (a raczej głównie upadkach) dodam tylko, że prawdziwa praca z moim koniem rozpoczęła się w momencie, gdy skończył on 7 lat. Dopiero wtedy trafiliśmy na ludzi, którzy pokazali nam odpowiedni kierunek i pokazali, jak powinna wyglądać praca z koniem.
Nagle okazało się, że Karson i ja umiemy skręcać, a jazda nie musi być drogą przez mękę. Okazało się niestety także, że mamy ogromne braki w podstawach i odrabianiem ich zajmujemy się do tej pory. Dość powiedzieć, że mój koń w kwietniu skończy dziesięć lat, a dopiero od niedawna w miarę składnie galopuje pod siodłem (a i to nie zawsze). Przy dobrych wiatrach do jego emerytury ogarniemy w miarę przyzwoite poruszanie się w trzech chodach. Oczywiście mogło być gorzej. Mogłam trafić na naprawdę wymagającego lub niebezpiecznego konia, który rozniósłby mnie w drobny mak. Jedynym plusem naszej sytuacji było to, że mój koń był i jest dobrze wychowany (oraz nieprzyzwoicie cierpliwy). Ale mógł taki nie być i wtedy miałabym jeszcze większy problem.
Czy warto?
Piszę to po to by pokazać, że ucząc się razem z surowym koniem tak naprawdę wydłużacie cały proces o lata świetlne, które moglibyście wykorzystać na przyjemną i wartościową jazdę. Zapewniam was także, że taka wspólna nauka nie sprzyja budowaniu zaufania i szacunku. Jedyne czemu służy, to nabawieniu się nerwicy i nieustającej frustracji wynikającej z niemożności porozumienia się. Jeżeli już naprawdę musicie mieć młodego konia, a sami nie do końca jesteście mocni w siodle, to dajcie go komuś mądremu do zajeżdżania, a sami w tym czasie szkólcie się na dobrze wyszkolonych zwierzakach. Oczywiście wszystko pod okiem doświadczonego trenera, z którym potem będziecie jeździć na waszym młodziaku. Ten wydatek zwróci się wielokrotnie, chociażby tym, że zaoszczędzi to nerwów wam, waszym podopiecznym i wszystkim dookoła.
Tekst: Judyta Ozimkowska