„Nie rób pod słońce!”… Nie zliczę, ile razy słyszałam ten tekst. Ale właściwie dlaczego robienie zdjęć pod słońce ma być złe?
Są pewne standardy w fotografii, których powinno się trzymać. Nierobienie zdjęć pod słońce jest jednym z nich. I ja, jako samouk, starałam się tego trzymać. Po zawodach miałam wiecznie spalone tylko plecy i tył nóg. Ale w miarę nabierania doświadczenia i poznawania innych fotografów, dostrzegałam pewną magię, którą mają w swoich kadrach, a której ja nie potrafiłam osiągnąć. Aż wreszcie wszystko ułożyło się w jedną spójną całość…
“Złota godzina”
Nie robić zdjęć pod światło – owszem. Ale nie zawsze. Wiele słyszałam o „złotej godzinie” – godzinie po wschodzie i godzinie przed zachodem słońca. Piękne, miękkie, plastyczne światło. Jednak gdy robiłam zdjęcia, stojąc tyłem do słońca, wychodziły mocno pomarańczowe, przesadnie ciepłe, a ja nie umiałam sobie z tym poradzić. No i gdzie ta magia „złotej godziny”? Powinno być perfekcyjnie! Aż pewnego dnia po prostu się… odwróciłam i spojrzałam w drugą stronę. I zaniemówiłam. Delikatne promienie przenikające przez gałęzie, muskające na pomarańczowo dokładnie to, co chcę wydobyć… Wtedy zrozumiałam, że zdjęcia pod słońce, nie zawsze muszą kończyć się przepaleniami i ostro zarysowanymi konturami. Promienie wstającego czy zachodzącego słońca wpadające w kadr – to właśnie one dodają tej magii na zdjęciach.
Robienie zdjęć pod słońce – co i jak?
Oczywiście, już wcześniej kombinowałam z foceniem, stojąc twarzą do słońca. Ale na zupełnie innych ustawieniach i z zupełnie innym zamysłem, wychodząc z założenia, że tego “magicznego” i tak nie umiem zrobić. W ten sposób otrzymywałam ciemny kontur postaci i plamę słońca za nimi. Ładne? Poniekąd – kwestia gustu i pomysłu. W końcu jednak chciałam wyjść poza schemat, bo zauważyłam, że zrobienie takiego zdjęcia nie sprawia mi już trudności, nie ma w tym uczucia i za bardzo się nie przykładam.
Zaczęłam szukać. Oglądać, pytać, próbować… Aż pewnego dnia w końcu „pykło”. Na ile z przypadku, a na ile z rzeczywistego przygotowania i umiejętności – ciężko stwierdzić. 😉 Otworzyła mi się pewna klapka w głowie i zaczęłam postępować tak, jak wydawało mi się właściwie. Niezastąpiona była też wtedy rada dobrej znajomej – fotografki – która podpowiedziała mi co nieco o ustawieniach (o tym w kolejnej notce) i umiejscowieniu słońca w kadrze czy też poza nim. Od tamtej pory ciągle i coraz chętniej się uczę wychwytywać magię, sama ją stwarzać i potęgować. 🙂 Czy jest różnica? Sami możecie ocenić. Dziś trochę więcej fotek, pierwsze dwie z 2014. Kolejna to już 2015. A trzy ostatnie – 2016, sylwester 2016 i miniona niedziela.
Tekst i zdjęcia: Katarzyna Lichnowska