Bliscy a koń – jak pogodzić czasem sprzeczne interesy? Wbrew pozorom to nie zawsze łatwe, ale to nie znaczy, że nie może się udać!
Bliscy a koń
Posiadanie konia to wbrew pozorom sprawa, która nie dotyczy tylko nas. Tak naprawdę jest to jedno z bardziej angażujących hobby. Jeżeli dołożymy do tego także obowiązku związane z własnym zwierzęciem, to okazuje się, że pasja zabiera nam większość wolnego czasu. A to nie może pozostać bez wpływu na najbliższych – zarówno przyjaciół, jak i rodzinę. Kto musiał decydować między wyjściem ze znajomymi a ważnym treningiem, ten wie o czym mówię. W moim przypadku po kupnie Karsona znacznie przybyło mi jeździeckich obowiązków. Bo do własnego konia wypada w miarę regularnie jeździć, wsiadać na niego i trenować. A to wszystko w ramach jednej i tej samej doby. O ile wymówka „nie mogę – mam trening” bywała pomocna w przypadku mniej lubianych osób, o tyle jeśli chodziło o spotkania z przyjaciółmi, to nie było tak kolorowo. Na szczęście większość z nich to rozumiała, lub udawała, że rozumie. Według mnie ważne jest, by nie odsunąć ważnych dla nas ludzi na boczny tor. Jeżeli nie pojawiamy się na kolejnych spotkaniach ciągle tłumacząc się obowiązkami w stajni, to w pewnym momencie przestaniemy być zapraszani.
A co z rodziną?
Jeśli chodzi o rodzinę, to moja podzieliła się na dwa obozy. Ten, który był w szoku po kupnie konia i ten, który przyjął ten fakt w pełnym rezygnacji milczeniu. O ile przez kilka pierwszych lat słyszałam pytania w stylu „po co ci ten koń”, o tyle w ostatnim czasie ucichły one zupełnie. Teraz częściej słyszę pytania o zdrowie Karsona i to, jak się miewa. O sile mojego uporu niech świadczy fakt, że nawet moja babcia regularnie zapytuje o mojego ślązaka. A nie muszę mówić, że początkowo nie była zachwycona moją decyzją. Miałam ten komfort, że moja rodzina była przyzwyczajona do moich dość niekonwencjonalnych pomysłów i wiedziała, że jej sprzeciw na nic się nie zda. Tym bardziej, że konia finansowałam z własnych pieniędzy.
I myślę, że to jest klucz do wszystkiego. Jeżeli wymagamy od rodziny, że sfinansuje nam kupno konia i jego późniejsze utrzymanie, to niestety nie zdziwmy się, jeśli nasze zwierzę stanie się kartą przetargową albo przyczyną spięć w rodzinie. Teksty „bo jak nie, to sprzedamy konia”, albo „ja płacę i ja decyduję” nie są fair, ale nie są też szczególnie rzadkie. Dlatego z mojego doświadczenia naprawdę lepiej jest poczekać te parę lat i kupić sobie własnego konia za własne pieniądze. Oczywiście nie we wszystkich rodzinach wygląda to tak samo, ale znam to z autopsji, że tolerancja dla zwierzęcia jest odwrotnie proporcjonalna do sumy, którą bliscy muszą na niego przeznaczać. Dlatego tez Kary może być tematem rozmów w czasie rodzinnych spotkań, bo jest obecny tylko w nich – nie zaś w domowym budżecie. Jeżeli jednak rodzice kupili nam konia, to z czystej przyzwoitości warto ten dług jakoś im spłacić. Chociażby pomagając w domowych obowiązkach i starając się wypełniać nasze szkolne obowiązki. Jeśli będziemy całe dnie spędzać w stajni nie zdziwimy się, jeżeli rodzina zacznie upatrywać w koniu źródła wszelkiego zła.
Ale najlepiej na rozwiązanie problemu bliscy a koń działa rozmowa. Uczciwe postawienie sprawy i powiedzenie bliskim, że są dla nas ważni w wielu przypadkach rozwiązuje sporo problemów. Nikt nie lubi rywalizować o cudzą uwagę. Zwłaszcza, jeśli przeciwnikiem jest koń. Nasz koń przeżyje, jeśli odpuścimy część wizyt u niego na rzecz interakcji z ludźmi. Kluczowa była tu kwestia organizacji i ustalenia priorytetów. Na szczęście udało mi się zrobić to na tyle skutecznie, że wciąż mam przyjaciół i nie zostałam wykluczona z życia społecznego. Chociaż było blisko.
Tekst: Judyta Ozimkowska