Stało się – jesienna aura doprowadziła do tego, że i ciebie dopadła choroba. Nawet najlepszym zdarza się przegrać ze śniegiem i mrozem na zmianę z deszczem oraz wiatrem. I kiedy myślisz, że nie czeka cię już nic ponad siedzenie pod ciepłą kołdrą z kubkiem parującej herbaty nagle dostajesz telefon ze stajni. Koń też jest chory. Chory koń i chory jeździec – i co teraz?
Nie ma co ukrywać – taki scenariusz jest najgorszym z możliwych, ale cóż czynić. Z reguły trzeba zebrać swoją rozgorączkowaną i zmęczoną walką z drobnoustrojami osobę i pędzić do stajni. W końcu koń sam sobie nie zaaplikuje leków i herbaty z sokiem malinowym. Niestety tak to zazwyczaj już w życiu bywa, że razem z końskim niedomaganiem idzie konieczność regularnej aplikacji zastrzyków i tym podobnych przyjemności. I to ten moment, w którym każdy odpowiedzialny właściciel konia staje przed dylematem – zakaszleć się na śmierć, ale jeździć do stajni, czy zdać się na pomoc innych? Przez długie lata należałam do grupy numer jeden. Zazwyczaj kończyło się to tak, że kiedy koń wydobrzał, to ja rozkładałam się na kolejne tygodnie. W końcu przeziębienia to nie są przelewki. Chciałam być taka odpowiedzialna i samowystarczalna, niestety cena, jaką za to płaciłam była dość wysoka. Sporo moich znajomych do tej pory jest wiernych tej filozofii i chociaż sami charczą, kaszlą i mają zwidy, to i tak do tego biednego konia się dotoczą. Jakoś.