Czy zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby w relacji człowiek-koń zamienić role i gdyby to koń stał się naszym trenerem? Ostatnio miałam okazję wziąć udział w warsztatach Horse Assisted Education, które pozwoliły wyjść z tego utartego schematu.
Horse Assisted Education – co to takiego?
Co to właściwie jest Horse Assisted Education? HAE to metoda szkoleniowa, która polega na wykorzystaniu koni do rozwoju własnej osobowości i samoświadomości, a także do zrozumienia pewnych schematów, które rządzą naszym życiem. Koń staje się w nim swego rodzaju „trenerem” oraz „zwierciadłem”, w którym odbijają się wszelkie nasze wątpliwości, niepewność czy też strach.
Dlaczego akurat konie są wykorzystywane w tym szkoleniu? Jak wiadomo, konie są zwierzętami stadnymi oraz przede wszystkim uciekającymi. Te dwie cechy determinują wysoką wrażliwość koni na język ciała i komunikację – nie tylko wewnątrz stada. Muszą one również doskonale rozumieć mowę ciała drapieżników. Zwróciliście kiedyś uwagę, że na przykład w Afryce stada antylop nie mają nic przeciwko przebywaniu w pobliżu lwów, gdy te tylko odpoczywają? Czy nie zdziwiła Was sytuacja, kiedy lew i zebra stoją obok siebie przy wodopoju? Wszystko dzięki temu, że roślinożercy dokładnie wiedzą, kiedy drapieżnik jest zrelaksowany, a kiedy szykuje się do ataku. Na tej samej zasadzie konie „czytają z nas” jak z otwartej książki. Zwierzę będzie ignorowało nasze maski, a w zamian zobaczy tylko nasze prawdziwe “ja”. W ich towarzystwie nie da się więc udawać kogoś, kim się nie jest.
Ćwiczenie na obserwację
Nasz warsztat trwał jeden dzień i wzięły w nim udział cztery uczestniczki, łącznie ze mną (swoją drogą ostatnio się zastanawiałam, czemu to właśnie kobiety są częściej otwarte na zmianę i wiedzę..?). Na samym początku mieliśmy omówienie planu zajęć oraz przybliżenie metody HAE. Jako, że było to szkolenie skierowane głównie do menadżerów, omówione zostały różne metody ustalania przywództwa.
Po teorii przystąpiliśmy natomiast do pracy z koniem. Jak wyglądają takie ćwiczenia? Zaczęłyśmy od obserwacji i oceny koni w stadzie – ich wzajemnych relacji oraz zachowań. Następnie przerabiałyśmy zagadnienia „Dystans i bliskość. Przywództwo wymiarowe”, „Kierować i być kierowanym” oraz „Zorientowanie na indywidualną wizję”. Nie będę opisywać, na czym polegały wszystkie ćwiczenia, ponieważ opisywanie ich nie do końca ma sens. Te zagadnienia najlepiej zrozumie się, jeżeli faktycznie weźmie się udział w ćwiczeniach. Mogę was jednak zapewnić, że każde nich było wartościowe i uświadamiało pewne zachowania, schematy czy ukryte emocje, które tkwią w człowieku. Warto też dodać, że ćwiczenia były nagrywane i po każdym z nich wracałyśmy do salki, żeby obejrzeć filmy i wspólnie je przeanalizować.
Dodatkowym plusem był też fakt, że szkolenie było prowadzone w bardzo miłej atmosferze i bez oceniania dobrze-źle, które utrudnia otworzenie się w takich sytuacjach. Nasza prowadząca Magda oraz jej mama, pani Beata, były bardzo zaangażowane i sprawnie przeprowadziły nas przez cały proces nauki. Ciekawą rzeczą było to, że nasz koń-trener faktycznie zachowywał się inaczej z każdą uczestniczką. Dzięki temu na późniejszej analizie mieliśmy sporo materiału do dyskusji – zastanawiałyśmy się, czemu właściwie koń zachował się tak, a nie inaczej? Gdy każda z nas dzieliła się tym, co w danym momencie działo się w jej głowie, nagle zachowanie rumaka stawało się bardziej oczywiste.
“Coaching” po końsku
Dla mnie było to pierwsze tego typu doświadczenie z „coachingiem”. Przyznam się, że, przystępując do tego szkolenia, zastanawiałam się, czy codzienny kontakt z końmi nie wypaczy mojego odbioru ćwiczeń. Myślę, że częściowo mogło tak się stać… Mimo tego cieszę się, że wzięłam w nich udział, ponieważ obserwacja innych wiele mnie nauczyła i z niektórych ćwiczeń skorzystałam też osobiście. Wydaje mi się jednak, że z tej metody najwięcej wyciągną osoby, które nie miały wiele do czynienia z końmi.
Czy warto, nawet jeżeli mamy już z końmi pewne obycie? Zdecydowanie tak! Na pewno warto dążyć do rozwoju osobistego każdą możliwą drogą, a w tej metodzie trzeba wypracować do siebie pewien dystans. Co więcej, dla koniarzy otworzenie się na to, że tym razem to koń jest naszym trenerem, a nie odwrotnie może być trudne, aczkolwiek bardzo wartościowe! Mamy tu w końcu absolutne wyjście ze schematów i naszej strefy komfortu. Ja po warsztatach pozostałam z lekkim uczuciem niedosytu – chciałabym więcej! Na pewno przydałby mi się jeszcze jeden dzień, żebym mogła sobie wszystko ułożyć w głowie i z nowym nastawieniem stawić czoło następnym wyzwaniom.
Tekst: Karolina Piechowska