Chciałabym o moim wyjeździe do Hiszpanii dorzucić jeszcze słów kilka. W poprzedniej notce pisałam pokrótce o moich wrażeniach ogólnych. Tym razem będzie trochę więcej o tym, jak wyglądały moje treningi jeździeckie w Hiszpanii.
Znaleźć dobrego trenera
Zacznijmy od samego trenera. Juan Romero Mancera jest przykładem świetnego nauczyciela. Podczas naszych zajęć bardzo dużo i bardzo długo tłumaczył ćwiczenia. Najpierw opisywał samo ćwiczenie, następnie mówił, po co je wykonujemy, a na końcu – jakich pomocy mamy użyć. W trakcie ćwiczenia na bieżąco korygował sylwetkę, zastosowanie pomocy i dawał jasne wskazówki, dzięki którym poprawiała się jakość ruchu konia lub wykonanie elementu. W razie wątpliwości wyczerpująco odpowiadał na każde pytanie. Czasem nawet miałam uczucie, że Juan wręcz czeka na pytania jeźdźca po to, by móc z nim podyskutować i rozwiać wszelkie wątpliwości.
Treningi jeździeckie w Hiszpanii
Bardzo podobała mi się też sama atmosfera treningów. Nikt się nigdzie nie spieszył, trening trwał tyle, ile było potrzeba. Każde zajęcia przebiegały w miłym nastroju stwarzającym świetne warunki do nauki. Nie było stresu, pośpiechu, krzyków (poza okrzykami zachwytu 😉 ). Moim zdaniem tak właśnie powinny wyglądać zajęcia jazdy konnej – stwarzać pozytywne warunki do rozwoju jeźdźca. Trener daje wsparcie, motywuje i zachęca do myślenia. Takich sobie cenię najbardziej. Na szczęście nie musiałam jechać aż do Hiszpanii, żeby takiego nauczyciela znaleźć – już od lat współpracuję z jednym w Polsce.
Kolejną rzeczą, która na hiszpańskich treningach mi się podobała, było to, że Juan często pomagał nam z ziemi. Po objaśnieniu ćwiczenia, wykonywał ćwiczenie w ręku, z jeźdźcem na grzbiecie konia. Wszystko po to, aby jeździec mógł poczuć właściwy ruch i później go otworzyć. Następnie jeździec sam wykonywał ćwiczenie, a trener był gotowy, by pomóc z ziemi i skorygować działanie jeźdźca. Kolejnym etapem było zostawienie jeźdźca “samemu sobie” i sprawdzenie, czy rozumie on sens ćwiczenia i czy potrafi sam zastosować korekty we właściwym momencie. To samo Juan zrobił, gdy pracowaliśmy nad piaffem z moją klaczą. Na koniec chciał zobaczyć, czy wiem, jak zadziałać i w którym momencie przerwać ćwiczenie oraz pochwalić konia.
Bardzo miłym zaskoczeniem było dla mnie to, że Juan prowadził w ośrodku również jazdy dzieciom na kucykach. Pomimo tego, że przyjeżdżają do niego jeźdźcy z całego świata, on z takim samym zaangażowaniem prowadzi lekcje początkującym, jak i bardziej zaawansowanym. Takich trenerów chciałabym widzieć więcej.
Nad czym pracowaliśmy?
Jak już wspomniałam w poprzednim wpisie, cała praca skupiała się na konsekwencji, spokoju, gimnastyce i zebraniu. Koń miał być cały czas pod kontrolą. Wszystkie ćwiczenia z ziemi utwierdzały pozycję człowieka, ponieważ polegały na przesuwaniu różnych części ciała konia. Jednocześnie były świetną gimnastyką oraz powodowały podstawienie zadu. Bardzo dużo spokojnej pracy w stępie powodowało, ze konie łatwo pozostawały w zebraniu również w wyższych chodach. Gdy w kłusie lub galopie pojawiały się jakiekolwiek problemy – wracaliśmy do pracy w stępie.
W ogóle budowa tych koni bardzo ułatwiała im pracę w zebraniu. To w połączeniu z dużym temperamentem powoduje, że konie andaluzyjskie mają niesamowity talent do wykonywania piaffu, pasażu i stępa hiszpańskiego. Robią to z lekkością, zaangażowaniem i bez większego wysiłku. Te cechy właśnie powodują, że jazda na nich jest bardzo dużą przyjemnością. Do takich samych odczuć chcę dążyć z resztą moich koni.
Tekst: Karolina Piechowska