Jeździeckie kłamstewka – wszyscy je opowiadamy. W końcu nikomu nie szkodzą, a pomagają zachować twarz w niejednej sytuacji. Masz je na sumieniu…?
Jeździeckie kłamstewka
- Nic mi nie jest! Nie licząc tego, że ledwo oddycham, nie do końca wiem, gdzie jest góra, gdzie dół, a szlachetne miejsce, które jako pierwsze zetknęło się z ziemią boli w sposób zapowiadający pięknego siniaka. Ale jakie to wszystko ma znaczenie wobec faktu, że natychmiast trzeba wstać z ziemi i wsiąść ponownie na konia?
- Złapałem go od razu… a potem przez pół godziny wspólnie obserwowaliśmy ptaki. To znaczy ty siedziałeś w krzakach i udawałeś ptasi śpiew, czekając, aż koń zainteresuje się na tyle, żeby podejść. W końcu nie jest głupi i na numer z marchewką przestał się nabierać tydzień po zajażdżce.
- On nie chciał! No, jak się nad tym dobrze zastanowić, to pewnie nie chciał. Po prostu stanął na twojej stopie i stał na niej tak długo, dopóki nie udało się zmusić go do zrobienia kroku naprzód wizją solidnej porcji cukru. Jednak zanim podniósł kopyto, przeniósł na nie cały ciężar, starannie wyciągając szyję jak najdalej. I nawet nie możesz mieć do niego pretensji – przecież sam go nauczyłeś, jak ważne jest rozciąganie po jeździe!
- On tak nigdy nie robi! – wołasz z oburzeniem, kiedy twój koń radośnie galopuje dookoła ujeżdżalni, rzucając na prawo i lewo jeźdźcem. Jeździec oczywiście jest potencjalnym dzierżawcą, a słuchaczem twoich szczerych wyrazów zdumienia – jego trener. W głębi duszy doskonale wiesz, że nikt się na to nie nabierze, ale przecież ostatnio, kiedy zdarzyła się podobna sytuacja, dałbyś sobie rękę uciąć, że to był pierwszy i ostatni raz!
- To było celowe! Efektowny lot, zakończony czułym obejmowaniem końskiej szyi… a później pełne gracji zsunięcie się na ziemię. To oczywiście nie był upadek. Po prostu ostatnio uznałeś, że kariera kaskadera otworzy przed tobą drzwi do wielkiego świata i postanowiłeś zacząć ćwiczyć już dziś. I to naprawdę nie twoja wina, że nikt z obserwujących twoje pierwsze – bardzo udane! – próby tego nie rozumie…
Tekst: Anna Mędrzecka