Zarówno ja, jak i większość moich znajomych fotografów, przynajmniej raz na pięć sesji słyszy magiczne: „Wyślij mi też te nieobrobione zdjęcia”. Dlaczego większość stanowczo tego odmawia? Dzisiaj przybliżę Wam nieco fotograficzne before-after.
Czasy, gdy wysyłałam ludziom fotki, których nawet nie przejrzałam, nie odrzuciłam tych nieudanych, o obróbce już nie wspominając, dawno minęły. Już dłuższą chwilę uważam, że to, co wychodzi z mojego aparatu to tak naprawdę półprodukt. I choć ciągle się uczę, zarówno samego procesu fotografowania, jak i późniejszej obróbki, to nie ma opcji, żebym komukolwiek wysłała tzw. „surówkę”. Dlaczego? Powód jest dosyć prosty.
Fotograficzne before-after
Zazwyczaj, robiąc zdjęcie, wiem, jak chcę, żeby wyglądało. Mam na nie ogólny pomysł, na przykład: czy będzie w kolorze, czy w czarno-bieli, czy będę je bardziej kadrować oraz jakie kolory zamierzam uzyskać. I właśnie dlatego chcę, by mój klient widział dopiero finalny efekt, ponieważ ten początkowy może mu się wydawać ponury, niedopieszczony, zlekceważony. A tak nie jest! Coś, co komuś może wydawać się nudne, dla mnie jest materiałem do dalszej pracy. Robię zdjęcia w formacie RAW. Niewtajemniczonym w zagadnienia fotograficzne wytłumaczę, że są to surowe pliki, w żaden sposób „niepodkręcane” przez aparat. Dlatego brakuje im kontrastu, czasem trzeba je odrobinę wyostrzyć i nasycić kolory. Ale również dzięki temu jestem w stanie obrobić je bez utraty jakości, co szczególnie przydaje się w przypadku mocno zaciemnionych miejsc i konieczności wyciągania szczegółów z cieni.
Słyszałam też parę pomysłów, żebym wysłała komuś zdjęcia, a on je sobie sam obrobi (oczywiście po to, żeby zaoszczędzić mi czas). Na coś takiego również się nie zgadzam, póki w miarę jestem w stanie sama to ogarnąć czasowo. To tak, jakbyście zrobili spód ciasta, a ktoś inny je przyozdobił. Niby ładnie, ale… Coś Wam nie pasuje, to nie jest do końca ten pomysł na ciasto, który chcieliście zrealizować. Dokładnie tak samo jest ze zdjęciami. Moja fotka to moje oko, (zazwyczaj) mój sprzęt, mój pomysł i moja wizja na nią. Nie rozumiem, jak można umawiać się z kimś na sesję i nie wierzyć, że obrobi zdjęcia najlepiej jak potrafi. Jeśli komuś nie podoba się styl postprodukcji danego fotografa, to może lepiej poszukać kogoś innego niż psuć sobie nawzajem nerwy? 😉
Twardy orzech do zgryzienia
Często także spotykam się ze zdziwieniem, że “jak to, robię tyle zdjęć, a potem tylko garstkę z nich wybieram“? Takim osobom polecam wtedy spotkać się z moimi modelami – czyli najczęściej z modelką i koniem – i zrobić tylko 20 ujęć, z czego te 20 będzie absolutnie dobrych. Jeśli mu się uda – chapeau bas! Ale to naprawdę twardy orzech do zgryzienia – zgrać dobre miny, dobre pozy, prawidłowo ustawione uszy, światło, kompozycję i miliard mniej lub bardziej wpływających na to wszystko rzeczy. A że konie to z natury płochliwe istoty, to nierzadko utrzymanie ich w pozycji „stój” jest ciężkie (o czym też pisałam w poprzedniej notce).
Kwestii fotograficznego before&after (czyli przed i po) nic lepiej nie uzmysłowi niż… samo zdjęcie. Spójrzcie więc poniżej. Oto pierwszy lepszy przykład, jak wygląda zdjęcie „prosto z puszki”, a jakie zapisałam jako ostateczne. Jest różnica, prawda? 🙂
Tekst: Katarzyna Lichnowska