Nie tak dawno pisałam Wam o tym, czym robię zdjęcia i o mojej „ewolucji” sprzętowej. Dziś pociągnę temat rozwoju dalej i opiszę moje zdobywanie doświadczenia w fotografii sportowej. Pokażę Wam też, jak wyglądały moje zdjęcia z zawodów kilka lat temu, a jakie zrobiłam w minionym sezonie.
Jak to się zaczęło?
Jak wiadomo, w fotografii jeździeckiej najlepiej sprawdza się teleobiektyw. Ale ja swoje pierwsze zdjęcia z WKKW robiłam (chyba) głównie przy użyciu „kitowego” obiektywu, patrząc po ujęciach. Ostatnio rzadko zdarzało się, żebym podpinała coś krótszego niż 70mm. Dlaczego? Ze względu na to, że stałam się „ciasnokadromanem”. 😉 Ale też dlatego, że polubiłam jakość obrazu, jaką daje teleobiektyw i naprawdę ładne rozmycie tła.
Moje pierwsze WKKW? To był czerwiec 2014 roku, Klub Jeździecki Facimiech. Pojechałam głównie towarzysko, bo startowali moi znajomi, a poza tym chciałam w końcu zobaczyć próbę terenową, którą się tak wszyscy zachwycali. I – spędzając tam cały dzień – zakochałam się po uszy. Przywiozłam zdjęcia, jakich nigdy wcześniej nie robiłam, a po reakcjach ludzi wiedziałam, że chcę iść dalej w ten temat.
Na tamtą chwilę byłam zachwycona materiałem. Uważałam go za najlepszy, jaki kiedykolwiek zrobiłam. Patrząc z perspektywy czasu, widzę jednak dużo niedociągnięć, błędów, a przede wszystkim dużo mniejsze umiejętności w obróbce. Jak sami możecie zauważyć, przykładowa fotka – jedna z moich ulubionych wtedy – jest nieostra, niezbyt poprawnie skadrowana i dosyć nijaka. Ale na plus zdecydowanie jest faza lotu konia i ułożenie oraz zgranie pary. Oczywiście, mam mnóstwo zdjęć, nawet w samym albumie z tych zawodów, których teraz już bym nie pokazała. Ale wiadomo, takie rzeczy przychodzą z wiekiem. 😉
Zdobywanie doświadczenia w fotografii sportowej
Niestety już do końca sezonu otwartego 2014 nie miałam sposobności być na tego typu zawodach, dlatego większe doświadczenie zaczęłam zbierać w następnym roku. I znów Facimiech, a później przyszedł czas na pierwsze dalsze wyjazdy. Było więc Baborówko i fotografowanie jako wolontariusz, klubowy wypad do Pardubic, a jako wisienka na torcie – przepiękny Sopot i finał Pucharu Polski WKKW. I to właśnie te zdjęcia znad morza stały się moimi ulubionymi w tamtym okresie.
Wtedy miałam już swojego jasnego, ulubionego w tym momencie Tamrona, który przepięknie malował pędzące konie na tle jesiennej aury. Do tego wszystkiego doszedł nam urodziwy teren hipodromu w Sopocie i przepis na udaną fotorelację mamy gotowy. W tamtym okresie lubowałam się w podkręcaniu temperatury na zdjęciach i ich przesadnym ocieplaniu. Chyba to było przeciwwagą dla materiału z Baborówka, który z kolei przywiozłam zbyt „zimny” – efekt fascynacji jednym prestem w Lightroomie. 😉
A w 2016?
W ostatnim sezonie starałam się jakoś wypośrodkować zdobyte doświadczenie i właściwie nie potrafię określić, który wyjazd był moim ulubionym. W 2016 roku miałam okazję odwiedzić wiele nowych miejsc i zmierzyć się z wyzwaniami, jakie stawiają przede mną poszczególne ośrodki. Jest jeszcze wiele rzeczy, nad którymi muszę popracować, ale ogólnie był to dla mnie – jak do tej pory – najbardziej owocny i pracowity sezon, a co za tym idzie, najwięcej wypstrykanych zdjęć i nabranego doświadczenia. I chciałabym w przyszłym roku, patrząc na swoje aktualne zdjęcia, też dostrzegać taki progres i uczyć się na swoich błędach. 🙂
Tekst: Katarzyna Lichnowska