Z pozoru nie wydaje się to nic strasznego, jednak dla wielu osób stwierdzenie „koń potrzebuje nowego siodła” brzmi jak wyrok. Czy poszukiwanie siodła to naprawdę droga przez mękę?
Zwłaszcza, jeśli wspomniane zwierzę ma specyficzne plecy i czasami nawet dobranie na nie czapraka bywa frustrujące. Gdy człowiek był młody to łudził się, że system wymiennych łęków to szczyt marzeń w kwestii dopasowania siodła. Niestety, wraz z rosnącą wiedzą na temat końskich pleców zaczęło się okazywać, że odpowiednia szerokość łęku to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Bo dochodzi do tego jeszcze sposób i rodzaj wypełnienia poduszek, szerokość kanału na kręgosłup i inne tym podobnie dziwa.
Poszukiwanie siodła
Jeżeli chcecie kogoś ukarać, to każcie mu dobierać siodła. Zwłaszcza w sytuacji, gdy trzeba je wysyłać i odsyłać w nieskończoność, bo oczywiście właściciele interesujących was modeli mieszkają po drugiej stronie kraju. W pewnym momencie może się zdarzyć, że kurierzy będą się z wami witać na ulicy, niczym starzy dobrzy znajomi. Ceną tego niekończącego się odsyłania sprzętu jest nie tylko narastająca frustracja. Nagle okazuje się, że człowiek musi zacząć mieszkać z koniem, bo opłaty za przesyłki pochłaniają znaczną część jego budżetu. Jeszcze gdyby to siodło za tym tysięcznym razem pasowało, ale nie. Mimo prób, gróźb i płaczu sytuacja nie ulega zmianie, a koń jak był bez siodła, tak jest nadal.
Prawda jest taka, że ten, kto nie kupował nowego siodła nie wie, co to prawdziwe życie. I to takie, w którym nasze oczekiwania i marzenia liczą się mało albo wcale. Możemy śnić o konkretnym modelu przez pół życia, zbierać na niego odejmując sobie od ust, a koniec końców i tak skończymy z siodłem naszych koszmarów (ale za to wygodnym dla końskich pleców). Sprzęt, który jednocześnie odpowiadałby wymaganiom jeźdźca i wierzchowca, to niemal mityczne stworzenie, o których krążą legendy. Podobno są ludzie, którzy widzieli takie dziwo, jednak jakoś trudno uwierzyć mi w autentyczność ich świadectw.
W poszukiwaniu alternatywy
Trudno się zatem dziwić, że zanim właściciel zdecyduje się na zmianę siodła woli wykorzystać wszystkie podkładkowe i żelowe wynalazki, które mają rzekomo pomóc. Niestety z reguły tylko wszystko pogarszają. To znaczy są sytuacje, w których się sprawdzają. Jednak zbyt często widzę konie, które w za ciasnym siodle mają jeszcze kilka (!) podkładek. Ludzie przekonani o tym, że włożenie grubej wełny do zbyt ciasnego siodła w magiczny sposób je poszerzy, są dla mnie niedoścignionymi mistrzami zaklinania rzeczywistości. Chciałabym mieć tyle niezachwianej wiary we własne pomysły, co oni. Nawet gdy przeczą prawom fizyki i zdrowemu rozsądkowi.
Czasami zdarza się, że siodła nie trzeba wymieniać, a jedynie poszerzyć lub nieco zmodyfikować wypełnienie. Niby rzecz prosta i oczywista. Błąd. Sama oddałam siodło Karsona do pasowacza. To, jak mój koń zachowywał się po jego poprawkach każe mi sądzić, że człowiek ten nigdy nie powinien zbliżać się nawet w okolice końskich pleców. Nie mówiąc o okolicach ławek siodła. Odsyłałam mu siodło dwukrotnie i za każdym razem było coraz gorzej. Na szczęście ostatecznie znalazłam profesjonalistę w swoim fachu. Ale ile mnie to kosztowało zdrowia i nerwów – nie pytajcie.
Poszukiwanie siodła może być jednak doświadczeniem ubogacającym i jako takie należy je traktować. I szukać pozytywów. W końcu po tych wszystkich konsultacjach z weterynarzami, pasowaczami i fizjoterapeutami człowiek musi wyjść mądrzejszy. Chociaż w jakimś minimalnym stopniu. Takie poszukiwania mogą być także okazją do spędzania większej ilości czasu z naszym koniem. Zamiast jazdy mamy do wyboru długi szczotkowanie lub spacerowanie bez celu po okolicy. Tego typu aktywności są dobre także na ukojenie nerwów zszarganych przez przymierzanie kolejnego modelu.
Tekst: Judyta Ozimkowska