Jako, że w większości naszego kraju na chwilę pojawił się pierwszy śnieg, chętnie opowiem Wam o śnieżnych sesjach z poprzedniego sezonu. Oto jak wygląda praca fotografa jeździeckiego zimą!
Czekamy na śnieg
Może pamiętacie, jak paskudną, błotną i niezimową zimę mieliśmy w zeszłym roku… Mnóstwo osób do mnie pisało o śnieżne zdjęcia, a ja mogłam odpowiadać tylko jedno: „Czekamy na śnieg…”. I w końcu, po długich tygodniach ponurej pogody, prognozy zaczęły przewidywać opady białych płatków, a na dodatek – miało świecić słońce! Nie zastanawiając się długo, napisałam do pierwszej z dziewczyn, która przyszła mi na myśl, a z którą już od naprawdę długiego czasu nie mogłyśmy się zgrać. Kilka szybkich informacji i sesja ustalona na poranek następnego dnia.
Gdy wstałam w sobotę w środku nocy – czyli jakoś około 7 rano – wiedziałam, że to będzie dobry dzień. Słońce powoli wschodziło, a za oknem rozciągał się przepiękny pejzaż oszronionego świata. Lepszych warunków nie mogłam sobie wymarzyć! Wsiadłam w samochód i popędziłam do stajni, ledwo mogąc skupić się na drodze (fotografowie-kierowcy doskonale wiedzą, o co mi chodzi). Wokół było tak pięknie, że miałam ochotę zatrzymywać się co 500 metrów, by zrobić zdjęcie. Jednak u celu czekała na mnie blond dziewczyna i jej siwa klacz, dlatego zacisnęłam zęby i tylko wzrokiem rejestrowałam otaczające mnie obrazy. Możecie sobie wyobrazić miny ludzi, gdy wpadłam w sobotę rano do stajni… Wszyscy zgrzytają zębami z zimna, a ja latam w tę i z powrotem bo śnieeeg! bo szrooon! bo słoooońce!
Oczywiście nie obyło się bez skoków adrenaliny, bo okazało się, że samochód Ani nie był tak ochoczo nastawiony na zimę i postanowił się zbuntować, właśnie wtedy, gdy uciekało nam najlepsze światło… Ale nie ma tego złego, koniec końców modelka dojechała, klaczucha została wyczyszczona w trybie ekspresowym i udałyśmy się do pobliskiego parku. Gdy tylko tam weszłyśmy, oniemiałam… A dlaczego? Zobaczcie, w jak pięknej scenerii przyszło nam robić zdjęcia!
Co dwie sesje to nie jedna
Z racji, że zimowa aura miała utrzymać się jeszcze jeden dzień, równie spontanicznie umówiłam drugą sesję na niedzielne popołudnie. Zabrakło nam już słońca i temperatura minimalnie powyżej 0 zaczęła roztapiać śnieg, ale mimo to warto było spróbować uchwycić to, co pozostało. W końcu nie wiedziałyśmy, kiedy znów coś spadnie… I nie skłamię, jeśli powiem, że była to jedna z najtrudniejszych końskich sesji, jakie kiedykolwiek robiłam. Parzystokopytny bohater należał bowiem do osobników absolutnie niewspółpracujących. Wyproszenie u niego zwykłego „stój” graniczyło z cudem, a jeśli już ten cud się zdarzył, to koń zastygał w takiej pozycji, że albo nie miał czterech nóg, albo każde ucho w inną stronę albo totalnie absurdalnie wyginał się w szyi…
Poza tym, było paskudnie zimno i buty natychmiastowo mi przemokły (człowiek uczy się na błędach – od tamtej pory na sesje, o jakiejkolwiek porze roku, jeżdżę w trekach). Było zimno, mokry śnieg spadał z drzew, a koń miał focha. Gdyby nie spokój i opanowanie jego właścicielki, Justyny, a także moje głębokie wdechy i powtarzanie sobie, że to pewnie ostatni śnieg i ostatnia szansa, nie udałoby nam się uchwycić nawet tych kilku dobrych momentów. Choć zmarznięta, przemoczona i wycieńczona, wróciłam do domu z poczuciem spełnienia.
I właśnie takie momenty: trudne, pełne spontaniczności, początkowo średnio wykonalne, ale z naprawdę dobrym końcowym efektem – takie momenty są w tej „zajawce” najpiękniejsze. Praca fotografa jeździeckiego zimą bywa straszna, ale jest też wspaniała! 🙂
Tekst: Katarzyna Lichnowska