Czasem wydaje nam się, że żeby być jeszcze lepszymi w jeździe konnej, potrzebne są dam dodatkowe treningi jeździeckie. A jednak jazda konna a inne sporty to kwestia, na którą warto zwrócić uwagę w takim wypadku.
Tylko w siodle
Kiedyś myślałam, że jazda konna to sport – owszem, ale bardziej dla konia niż dla mnie. Uważałam za oczywiste, że Kary powinien chodzić regularnie, budować masę mięśniową i odpowiednio się rozciągać. Tylko jakoś nie przekładałam tego na swoje umiejętności i kondycję. Przez bardzo długi czas nie do końca wiązałam swoje marne postępy w siodle z tym, co poza tym siedzeniem w siodle robię. Potem dziwiłam się, że nie jestem w stanie nawet schylić się, by podpiąć popręg z grzbietu konia. Nie mówiąc o opuszczeniu pięt lub usadzeniu się głębiej w siodle. Do dziś nie wiem, dlaczego w mojej głowie jazda konna jawiła się jako absolutnie osobny byt, który jest niezależny od praw fizyki i biomechaniki.
Sporo wody musiało upłynąć i wylanych łez, bym zmieniła zdanie. W miarę doszkalania się i poszerzania wiedzy wyszło na to, że skoro w codziennym życiu jestem sztywna jak krzesło, to i na koniu nie będę mistrzynią gibkości. Dla większości z Was to pewnie oczywiste, jednak ja musiałam przekonać się o tym na własnej skórze. Z początku, oczywiście, nie byłam do końca przekonana do dodatkowych ćwiczeń poza stajnią. Nie miałam czasu, siły ani ochoty. Jednak kiedy w końcu zebrałam się w sobie, to zaczęły się dziać rzeczy zaprawdę zdumiewające.
Jazda konna a inne sporty
Jako że głównie zależało mi na rozruszaniu zastanych mięśni i stawów wybór padł na stretching i jogę. Niby lekko i przyjemnie? Błąd. Przez pierwsze dni miałam wrażenie, jakbym miała zerwane wszystkie mięśnie wszędzie. Zakwasy nie dawały mi spać. Okazało się, że w kwestii rozciągania jestem na poziomie odlewu gipsowego. Podczas schylania się przy wyprostowanych nogach mogłam dosięgnąć palcami najwyżej do kolan. Nie mówiąc o bardziej zaawansowanych ewolucjach. Oczywiście, że chciałam odpuścić, ale stwierdziłam, że postaram się wytrwać.
Kiedy już odzyskałam czucie w zakwaszaonych mięśniach i byłam w stanie w miarę normalnie się poruszać, okazało się, że jeździ mi się o niebo lepiej. Po kilku tygodniach regularnych treningów i pracy nad rozciąganiem byłam w stanie lepiej usiąść w siodle, zadziałać pomocami, a i Karson wydawał się być luźniejszy. Nie mówiąc o tym, że odkryłam całe grupy mięśni, o których nie miałam pojęcia. To naprawdę było dość zaskakujące – zobaczyć, jak do tej pory własne ciało zupełnie inaczej reagowało na polecenia mu wydawane. W końcu miałam wrażenie, że gramy do jednej bramki, a nie walczymy ze sobą przez bite sześćdziesiąt minut jazdy. Zmniejszył się także mój syndrom worka ziemniaków, który charakteryzował się tym, że telepałam się po siodle w sposób urągający wszelkim standardom.
Nie znaczy to, że namawiam wszystkich do chodzenia na jogę i rozciąganie. Jest cała masa innych sportów, które mogą mieć dobroczynny wpływ na Wasz jeździecki rozwój. Pływanie, jazda na rolkach, a nawet zwykłe bieganie to już coś. Każdy dodatkowy i przemyślany ruch niebędący jazdą konną to krok w dobrym kierunku. Warto wybierać zwłaszcza te dyscypliny, które pomogą wzmocnić nasze plecy i brzuch oraz pomogą lepiej panować nad oddechem. Ważne jednak, by mieć z takich dodatkowych aktywności przede wszystkim dużo radości, bo człowiek niezadowolony jeszcze bardziej się spina. A nie o to przecież tutaj chodzi.
Tekst: Judyta Ozimkowska