Jazda konna to sport absorbujący i wymagający poświęceń. Tego nikt nie kwestionuje. Niektórzy twierdzą nawet, że wynik starcia “koń kontra inne pasje” jest przesądzony. Czy jednak własny wierzchowiec musi wykluczać inne zainteresowania?
Pierwsze miejsce
W większości znanych mi przypadków ludzie jeżdżący konno mówiąc o swoich pasjach z reguły zaczynają od jeździectwa. Trudno się temu dziwić, zwłaszcza w przypadku osób, które posiadają własnego konia. Ilość poświęconego mu czasu i pieniędzy daje mu zazwyczaj niekwestionowane pierwsze miejsce w kategorii „hobby”. Jednak czy oznacza to, że musi on być jedyną odskocznią od codziennej rutyny i nie zostawia miejsca na inne zainteresowania lub plany? Niekoniecznie. Sama poza końmi mam tez inne pasje, które może nie są ważniejsze od jeździectwa, ale z pewnością są równie ważne. Nawet jeżeli są w moim życiu krócej lub nie poświęcam im tyle czasu, ile bym chciała.
Znalezienie złotego środka
Ostatecznie wszystko jest kwestią odpowiednich proporcji i znalezienia złotego środka. Nie trzymam konia w stajni bliżej domu, bo chcę mieć środki na podróże. Z drugiej strony nie podróżuję tyle, ile bym chciała, bo wolę część pieniędzy przeznaczyć na konia. Ale by mimo wszystko móc wyjeżdżać więcej, znalazłam współdzierżawcę. Podobnie jest z czytaniem książek. Niby nic, ale czasami przedkładam lekturę nad wyjazd do stajni. Bo zwyczajnie mam na to ochotę i jest mi to potrzebne.
Nie jest dobrze dać się wpędzić w poczucie winy, że w momencie zakupu konia należy wszystko mu podporządkować. Owszem, koń jest ważny, ale nie najważniejszy. Zaznaczam jednak przy tym, że zawsze powinniśmy mieć na uwadze jego dobro. Jeżeli widujemy swojego konia raz na kwartał (nie dając w międzyczasie znaku życia) po to, by potem przegalopować go po lesie, bo mieliśmy wcześniej inne zajęcia, to nie jest to ani uczciwe, ani mądre.
Co z koniem?
Kiedy wśród znajomych koniarzy mówię o planach lub marzeniach, to często pada pytanie – co zrobię z koniem? Przyznaję to otwarcie – Karson nie jest centrum mojego świata. Nie chcę i nie będę podporządkowywać całego swojego życia koniowi. Oczywiście staram zapewniać się mu to, co najlepsze, jednak fakt, że będzie miał na przykład dłuższą przerwę w pracy nie spędza mi snu z powiek. Jeżeli w pewnym momencie mojego życia postanowię, że jeździectwo schodzi na dalszy plan, to albo postaram się o odpowiedzialnego dzierżawcę, albo wyślę go na jakiś czas w zaufane miejsce, gdzie będzie miał zapewnioną najlepszą możliwą opiekę. Nie chcę go sprzedawać, bo jesteśmy już razem prawie dziesięć lat i nie czułabym się dobrze, nie mając wpływu na jakość sprawowanej nad nim opieki. Poza tym zwyczajnie go lubię i jest dla mnie ważny – po prostu nie chcę się z nim rozstawać. Znam mojego konia na tyle, że wiem, że nawet rok bez pracy w zaufanej stajni i miłym stadzie z dostępem do pysznego jedzenia nie wpędziłoby go w depresję. Wystarczyłoby mu poczochranie przy karmieniu i zaufane ręce, które kilka razy w tygodniu porządnie by go wyszczotkowały lub wzięły na spacer do lasu.
Koń kontra inne pasje
Jeżeli poza stajnią mamy inne zajęcia, które dają nam radość, to nie ma co załamywać rąk i z nich rezygnować. W takiej sytuacji z całego serca polecam współdzierżawę. I nie mówię tego jedynie w wymiarze finansowym ale przede wszystkim czasowym. Takie podzielenie opieki nad koniem jest naprawdę bardzo komfortowe (pod warunkiem, że trafimy na odpowiednią osobę). Jeżeli nie chcemy się dzielić naszym podopiecznym, to zawsze możemy rozważyć postawienie go bliżej domu lub zwyczajnie zmniejszenie wymagań treningowych. Tak, by koń mógł chodzić na przykład trzy razy w tygodniu ale na lekkie jazdy. Tak jak wspomniałam – w kwestii “koń kontra inne pasje” chodzi przede wszystkim o odpowiedni balans, a ten każdy musi znaleźć sam.
Tekst: Judyta Ozimkowska