Nieco większa porcja, jeszcze bardziej wartościowa pasza albo nowe przysmaki w hurtowych ilościach. Niestety, w wielu wypadkach troska o dobro wierzchowca to tak naprawdę tuczenie konia, tyle że… z miłości.
Tuczenie konia z miłości
„Bo ona tak patrzy”, „ nie mogę mu nie dać”, „jest taki biedny” – to najczęściej można usłyszeć z ust właścicieli, którzy wsypują do żłobu swojego konia szóstą miarkę cudownie pachnącego musli. Nie przeszkadza im przy tym fakt, że ich ulubieniec nie mieści się w drzwiach boksu, a podczas stępa ziemia ugina się pod jego kopytami. W końcu producent zapewnia, że dzięki tej paszy koń będzie pełen sił, werwy i zapewni mu ona długie życie bez żadnych dolegliwości. Dlaczego więc sześciokrotne przekroczenie zalecanej dawki miałoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić naszemu pupilowi?
Problemem u tego typu osób jest fakt, że mylą ona karmienie z okazywaniem koniowi uczuć. Chcą dla niego jak najlepiej, dlatego kupują kolejne suplementy na kopyta, grzywę, skórę, aparat ruchu i dobre samopoczucie, jednak nie widzą potrzeby konsultacji swoich zakupów z lekarzem weterynarii i końskim dietetykiem. Padają ofiarami bogatej oferty dostępnych na rynku produktów i sądzą, że więcej znaczy lepiej. Pół biedy, jeśli podają to wszystko w niskich dawkach. Sprawa staje się naprawdę poważna, kiedy przesadzają z ilością dawanej paszy i dodatków. Niestety, takie działanie może bardzo poważnie zaszkodzić koniowi. Bywa, że konsekwencje są naprawdę tragiczne. Są takie substancje, które w nadmiarze są toksyczne dla zwierząt. Przykładem jest chociażby selen lub niektóre zioła. Także przy zbyt bogatej w białko paszy, która nie jest dostosowana do aktywności zwierzęcia, może także zdarzyć się ochwat.
Oczywiście, w większości przypadków konsekwencje przekarmiania t nie są aż tak dramatyczne. Tuczenie konia z miłości najczęściej kończy się na sporej nadwadze, ale i ona potrafi być groźna. Problemy z kręgosłupem i ze stawami to nie jest coś, co powinno się ignorować. Sama miałam (i nadal trochę mam) ten problem z moim koniem. Swego czasu ładowałam w niego dużo za dużo jedzenia, którego on zwyczajnie nie potrzebował. Robiłam to z miłości, bo lubiłam patrzeć jak po treningu zajada solidną porcję paszy. Nie muszę chyba dodawać, że w krótkim czasie zrobił się o wiele za okrągły? Odstawienie pewnych rzeczy było trudniejsze dla mnie niż dla konia. On w sumie nawet nie zauważył tej zmiany. To ja ją bardziej odczułam, chociaż przecież nie delektowałam się zawartością jego wiader.
Zatem jeżeli koniecznie chcecie rozpieszczać swojego konia smakołykami, to najpierw skonsultujcie wasze zamiary z dietetykiem i weterynarzem. Niech specjaliści ustalą dietę waszego wierzchowca. Dzięki temu zyskanie pewność, że jest ona dostosowana do jego aktywności i potrzeb i będziecie mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Z kolei wasz koń będzie najedzony, szczęśliwy i bez zbędnego balastu na grzbiecie. Zapewniam, że po kilku tygodniach dostrzeżenie zmianę na plus i może okazać się, że bez tylu wspomagaczy i dodatków wasz rumak jest w formie, w jakiej nigdy nie był. Warto pójść tą drogą, a jeżeli nie możecie oprzeć się dokarmianiu, róbcie to przy pomocy garści niemelasowanej sieczki, a nie wiadra jabłek zmieszanego z otrębami i granulatem.
Tekst: Judyta Ozimkowska