Teoretycznie współdzierżawa konia łączy w sobie zalety dzierżawy i posiadania konia. Czy jednak – albo może raczej kiedy – takie rozwiązanie ma sens?
Dzięki współdzierżawie konia możemy dzielić się nie tylko kosztami związanymi z utrzymaniem konia, lecz także czasem poświęconym na jazdę i opiekę. To jest sporą zaletą, zwłaszcza dla osób zapracowanych. Nie każdemu jednak odpowiada taki układ, szczególnie w sytuacji, gdy współdzierżawca ma być obcą osobą z ogłoszenia. Teoretycznie łatwiej jest, gdy taka nowa ciocia lub wujek naszego konia jest z polecenia lub zalicza się do stajennego grona naszych znajomych. Niestety, nawet taki układ nie daje gwarancji powodzenia i często dochodzi w nim do “zgrzytów” oraz nieporozumień.
Umowa – ważna sprawa
Jak wygląda to z bliska? Jeżeli tobie pasuje człowiek, a człowiekowi twój koń i ty, to możecie spróbować nawiązać współpracę. Ważne jest, by w przypadku współdzierżawy zawsze spisywać umowy, nawet gdy sprawa dotyczy “najlepsiejszej” koleżanki, z którą znacie się od piaskownicy. Dlaczego? Niestety, choroba konia lub rachunek za zniszczone siodło potrafią solidnie naruszyć (jeśli nie zniszczyć) fundamenty nawet najtrwalszych przyjaźni. Dobrze przygotowany dokument powinien więc chronić interesy obu stron i regulować takie sprawy, jak ilość jazd w tygodniu, dzielenie się rachunkami za boks, weterynarza, kowala i pasze itp.
Dla własnego spokoju lepiej zawrzeć w nim także podpunkty dotyczące zakładania ochraniaczy na jazdę, nieużyczania konia osobom trzecim i zachowania w sytuacji, gdy koń zachoruje, a właściciela nie ma w pobliżu. Warto zamieścić także zapis dotyczący tego, z kim nasz współdzierżawca będzie trenował, jeżeli ma to w planach. Wiadomo jednak, że nawet najlepsza umowa nie uchroni nas jednak przed ludzką głupotą i bezmyślnością.
Lepiej sprawdzić
Mnie i Karsonowi się udało – nie mogłabym wymarzyć sobie lepszej współdzierżawczyni od tej, którą mamy teraz. Dzięki niej wiem, że jak zniknę na kila dni, to koń będzie zaopiekowany i wygłaskany. Jednak nie wszyscy mają tyle szczęścia, a i ludzie (niestety) rzadko bywają na tyle odpowiedzialni i godni zaufania, by powierzyć im naszego zwierzaka. Dlatego dobrze jest, by na początku współpracy poprosić zaprzyjaźnione osoby ze stajni i jej właściciela o zwracanie uwagi, jak nowa osoba radzi sobie z naszym koniem. Wiem, brzmi trochę jak inwigilacja. Pamiętajmy jednak, że chodzi tutaj o bezpieczeństwo i dobrostan naszego konia. Nie zaszkodzi także niezapowiedziana wizyta w czasie, kiedy nasz współdzierżawca ma w planach wsiadanie.
Nie chodzi tutaj o stały nadzór, ale o sprawdzenie, czy nasz koń po jeździe jest odpowiednio zaopiekowany lub czy nie musi skakać metrowych przeszkód, mimo że w umowie jest zapis o jazdach rekreacyjnych. Niestety, znam przypadki, gdy rumak po zerwaniu pod nieobecność właściciela skakał i większość jazdy przegalopowywał, bo jego jeździec miał taką fantazję. Z tego powodu wyznaję zasadę, że przezorny zawsze ubezpieczony. Oczywiście, nie należy wpadać w paranoję i stawiać się czepialskim bytem, któremu nic nie pasuje. Od źle odłożonego czapraka lub nieumytych ochraniaczy jeszcze nikt nie umarł, nie ma więc sensu kruszyć o nie kopii. Najczęściej przyjacielskie zwrócenie uwagi w zupełności wystarcza.
Współdzierżawa konia – kiedy i dla kogo?
Kiedy już przejdzie się przez pierwszy stres, współdzierżawa konia może być naprawdę fajnym rozwiązaniem zarówno dla ciebie, zwierzęcia, jak i współdzierżawcy. Wszystko zależy od ustaleń i wzajemnego zaufania. Wiadomo, że na początku może być parę nieporozumień, ale gdy je wspólnie przepracujecie, możecie stworzyć zgrany i fajny zespół. Niestety nie zawsze się to udaje. Jeśli nie przepadasz za osobą, która ma jeździć na twoim zwierzaku, to osobiście nie wróżę takiej współpracy zbyt długiego życia. Podobnie rzecz ma się w przypadku, kiedy nie jesteś fanem dzielenia się. W takiej sytuacji lepiej zrezygnować z pomysłu i nie narażać swoich nerwów na szwank.
Tekst: Judyta Ozimkowska