Twój koń zachorował i źle się czuje. Wiadomo – ta sytuacja jest stresująca i człowiek potrafi się w niej zagubić. Pierwszym odruchem jest szukanie informacji i wsparcia – nie tylko wśród znajomych, lecz także w sieci. Jednak czy szukanie informacji o końskich chorobach w internecie jest lepsze niż telefon do weterynarza?
Szukanie informacji o końskich chorobach w internecie
Szalejący z niepokoju właściciel chorego konia jest w stanie chwycić się każdej deski ratunku. Często jednak nie chwyta się tej najważniejszej – czyli weterynarza. I tutaj pojawia się poważny problem, bo diagnoza, którą stawiamy na podstawie wyników wyszukiwarki internetowej, może przynieść naprawdę tragiczne konsekwencje.
Niestety, mam kilkoro znajomych, którzy zamiast dzwonić po specjalistę, wolą diagnozować wierzchowca za pomocą różnego rodzaju internetowych portali i tego, co znajdą przy pomocy wyszukiwarki. Nie chodzi tutaj bynajmniej o poradę dotyczącą drobnego skaleczenia lub końskiej niedyspozycji. Potrafią pytać internautów o radę w kwestiach takich jak: bolesna opuchlizna nogi, kolka lub trwająca tygodniami kulawizna.
Co innego, gdyby po prostu czytali opinie ludzi, którzy mieli do czynienia z podobnymi przypadkami, szukając wsparcia i otuchy. Niestety, w tym wypadku traktują zdanie anonimowych ludzi z internetu jako odpowiednik wizyty weterynarza. Nie dzwonią po żadnego specjalistę i leczą swoich podopiecznych na własną rękę. Opierają się na tym, co wyczytali gdzieś w sieci, nie mając nawet narzędzi, by zweryfikować tę wiedzę. Brzmi nieprawdopodobnie? A jednak tak się dzieje…
Znałam dziewczynę, która uporczywy kaszel konia leczyła przez miesiące syropkiem z apteki na przemian z syropem z cebuli. Kiedy w końcu było naprawdę źle i udało nam się skłonić ją do zadzwonienia po weterynarza, wyszło na jaw, że zwierzę ma zaawansowane RAO. Z kolei inny znajomy narzekał, że jego koń nie chce przybrać na wadze. Imał się różnych sposobów, by ją zwiększyć. W końcu zdecydował się na podawanie paszy dla kobył karmiących (pacjent był wałachem). Zwierzę ładnie się zaokrągliło, jednak nie nacieszyło się tym stanem zbyt długo. Kilka miesięcy później zmarło w skutek pęknięcia niezdiagnozowanych wrzodów. Znana jest mi też sytuacja, kiedy koleżanka ignorowała utrzymującą się opuchliznę jednego stawu u jej klaczy. Kiedy w końcu koń został przebadany i okazało się, że w tym miejscu rozwinął się spory stan zapalny.
Wszystkie te historie łączy jedno – właściciele, którzy woleli internet od weterynarza, i konie, które z tego powodu cierpiały. Sama nie wydzwaniam po lekarzach, kiedy Kary obetrze sobie ucho lub kichnie. Jednak kiedy pojawia się coś niepokojącego, to nie czekam w nieskończoność, aż samo przejdzie albo nie leczę Karsona za pomocą internetowych mądrości.
Poza tym wspomnianym istnieje także inny typ właścicieli – takich, którzy co prawda wzywają specjalistów, jednak potem nie stosują się do ich zaleceń, bo ktoś im powiedział, że “nie trzeba”, “można inaczej”, “można taniej”. Sami zmieniają długość rekonwalescencji i nie podają niezbędnych leków, bo w internecie pisali, że nie warto i to wyłudzanie pieniędzy.
W obu przypadkach ofiarą takich działań zawsze są zwierzęta. Oczywiście należy być czujnym i stale poszerzać swoją wiedzę, czytając książki i artykuły. Wiedza zdobywana w ten sposób pozwala nam np. szybko reagować na niepokojące objawy i sprawia, że po prostu wiemy, z czym możemy mieć do czynienia. Jednak kiedy dzieje się coś poważnego, warto zaufać weterynarzom. Wbrew opinii niektórych – naprawdę są od tego, by pomóc. Jeżeli mamy wątpliwości skonsultujmy je po prostu z innym specjalistą, ale nie z internetem albo koleżanką ze stajni. Zapewniam, że wasze konie będą wam wdzięczne.
Tekst: Judyta Ozimkowska