Młodzi adepci jeździectwa z reguły rzadko kiedy zjawiają się w stajni sami. Najczęściej są dowożeni i doglądani przez rodziców, którzy czuwają nad rozwojem ich jeździeckiej kariery. Poznajcie więc typy rodziców młodych jeźdźców, które można najczęściej spotkać w stajni.
Typy rodziców młodych jeźdźców
- Wierni fani – na każdy trening przychodzą z transparentami i wuwuzelami. Swoją latorośl zachęcają entuzjastycznymi okrzykami, klaskaniem i tupaniem. Nie trzeba dodawać, że nikomu (łącznie z samym zainteresowanym) tego rodzaju okazywane wsparcie nie przypada do gustu. Niestety ten typ rodziców w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, że inaczej mogliby okazywać miłość do swojego dziecka. Żyją, by mu kibicować i trzeba jakoś ich zrozumieć.
- Ekipa ratunkowa – są wszędzie tam, gdzie ich dziecku dzieje się krzywda. Często w czasie upadku nie zdąży ono nawet dotknąć ziemi, bo przewidujące ręce jego opiekunów są już tam, by je pochwycić. Niczym psy stróżujące potrafią wyczuć zagrożenie z odległości kilku kilometrów. Z góry wiedzą, który koń nie nadaje się dla ich okruszka i jakie manewry w siodle są dla niego niewskazane. Zawsze mają przy sobie zestaw pierwszej pomocy, a w schowku samochodowym trzymająatrapę policyjnego koguta, którego używają, gdy chcą się szybko dostać do stajni.
- Cienie – są, ale jakoby ich nie było. Czają się za winklem, gdzie oddają się lekturze gazety lub grze na smartfonie. Z reguły zapytani o postępy dziecka odpowiadają krótkim „uhum” albo „aha”. Generalnie są raczej średnio zainteresowani tym, co dzieje się wokół nich. Czasami zdarza im się oderwać od aktualnie wykonywanej czynności, jeśli pod stajnię podjedzie karetka. Ale i to nie zawsze. Ich zaangażowanie zaczyna i kończy się najczęściej na zapłacie za trening.
- Sztab generalny – są surowymi krytykami i z uwagą śledzą poczynania swojego dziecka. Przed ich czujnym okiem nic się nie ukryje, podobnie jak przed słowami krytyki z ich strony. Nie mają litości dla niedociągnięć i błędów. Nie szczędzą okrzyków i nagan, lubią ujmować wszystko w krótkich żołnierskich słowach. Dawanie rozkazów i dyrygowanie to ich żywioł.
- Sama słodycz – ciągle mówią do dziecka „dziubku”, „słoneczko” i „pączusiu”. Rzeczonemu osobnikowi podstawiają pod nos słodycze i soczki. Jeżeli ich milusiński zbije lub zacznie szarpać konia, proszą by przestał, bo się zgrzeje lub spoci. Gdy ktoś skrytykuje ich dziecko, wpadają w szał i bronią go niczym niepodległości. Nie trzeba dodawać, że owoce tego typu podejścia bywają nie do przełknięcia.
Tekst: Judyta Ozimkowska