Wdrapanie się na koński grzbiet bywa czasem nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, gdy wierzchowiec średnio chce współpracować, a i my sami nie jesteśmy w szczytowej formie. By uniknąć pełnych politowania spojrzeń w stajni, co bardziej pomysłowi jeźdźcy szukają własnych sposobów na dostanie się na koński grzbiet… 😉 Tak wygląda wsiadanie na konia na wesoło. Uwaga! Nie próbujcie tego w domu.
Wsiadanie na konia na wesoło
- Z biegu – najszybszy sposób wsiadania na konia – dosłownie. Kiedy koń ucieka nieśpiesznym truchtem w stronę najbliższego punktu z jedzeniem, nie pozostaje nic innego, jak puścić się za nim w pościg. Ten sposób wsiadania ma wiele wspólnego z woltyżerką. Tam też gonią za koniem. Różnica jest jednak taka, że woltyżerzy z gracją transportują się na koński grzbiet. W wypadku zwykłych śmiertelników rzadko komu udaje się trafić w siodło, a w większości przypadków wsiadający lądują w błocie. Dlatego… nie polecamy.
- Z zaskoczenia – tutaj najważniejszy jest element rozpraszający. Może to być zajęcie konia rozmową lub apetycznym poczęstunkiem. Wszystkie chwyty są dozwolone. Dzięki temu możliwe jest skuteczne odwrócenie jego uwagi od człowieka, który sposobi się do ulokowania na grzbiecie rumaka. Ten sposób działa najczęściej jedynie raz, a na wyjątkowo bystre jednostki nie działa wcale.
- Na (pod)skoczka – sposób wykonania w tym wypadku jest zaskakująco prosty. Wystarczy włożyć nogę w strzemię i zacząć podskakiwać w miejscu. W założeniu wystarczą dwa lub trzy odbicia, by ostatecznie wybić się z ziemi i być w stanie przełożyć nogę nad siodłem. Niektórzy kontynuują jednak nieprzyjemne dla konia podskoki przez kilka minut. Czasami nie z własnej woli – na przykład wtedy, kiedy koń ze zrozumiałych względów przestaje mieć ochotę na współpracę i oddala się leniwym stępem. Ze skaczącym jeźdźcem u boku.
- Na wspinacza – wspięcie się na wysokiego konia czasem przypomina wdrapanie się na Mount Everest. Zwłaszcza w przypadku, kiedy jeździec nie dysponuje zbyt długimi i wysportowanymi kończynami. W tej metodzie można wykorzystywać wszystkie mięśnie i sposoby, by jakoś umościć się w miejscu docelowym. Nie rekomendujemy jedynie wbijania się zębami w materiał siodła. Ślady po tego typu ekscesach są dość widoczne.
- Na wspólnika – do tej opcji niezbędny jest drugi człowiek. Najlepiej osobnik z gatunku jeździec i to taki, który jest winien przysługę (w innym wypadku bywają opory przed angażowaniem się). Zwerbowanego nieszczęśnika wykorzystuje się jako poręczną drabinę (względnie dźwig) i pozwala się “wrzucić” w siodło. Jeżeli wspólnik nie jest w stanie tego zrobić, w najgorszym wypadku może zachęcać wsiadającego entuzjastycznymi okrzykami. I być świadkiem innych rozpaczliwych prób wdrapania się na konia. We dwójkę zawsze raźniej.
A kto nie jest fanem tego typu “sportów ekstremalnych” i szanuje grzbiet swojego konia, będzie korzystał ze schodków! 🙂
Tekst: Judyta Ozimkowska