Marek Szewczyk to wieloletni redaktor naczelny miesięcznika Koń Polski, dziennikarz sportowy, autor bloga HipoLogika. Obecnie także jedyny kandydat na prezesa Polskiego Związku Jeździeckiego, który oficjalnie ogłosił swoją kandydaturę i program wyborczy. Poprosiliśmy go o rozmowę i specjalnie dla Was publikujemy wywiad z Markiem Szewczykiem!
Sport taki sam jak inne
Gallop: Co sprawia, że postanowił Pan kandydować na Prezesa PZJ?
Marek Szewczyk: Mówiąc najogólniej – bardzo dobra znajomość sportu. Sport znam z różnych stron. Chociaż jestem zootechnikiem z wykształcenia, większą część swego zawodowego życia przepracowałem jako dziennikarz sportowy. Zwłaszcza lata pracy w redakcji sportowej TVP dały mi możliwość obcowania z różnymi sportami, nie tylko jeździectwem. Jest to o tyle ważne, że w naszym środowisku panuje przekonanie, że jesteśmy sportem wyjątkowym i nie bardzo interesuje nas to, co się dzieje w innych związkach sportowych. Owszem, jeździectwo jest wyjątkowe przez to, że o wyniku sportowym decydują nie tylko umiejętności i wytrenowanie człowieka, ale także umiejętności i wytrenowanie zwierzęcia. Ta współpraca człowieka i konia czyni jeździectwo czymś innym od innych sportów, gdzie zawodnikiem jest tylko człowiek. Ale na tym się kończy ta „wyjątkowość” jeździectwa. Poza tym jest to taki sam sport jak inne i podlega tym samym mechanizmom i prawom. Podlega też temu samemu Ministerstwu Sportu i Turystki co inne związki sportowe. I musi spełniać te same warunki narzucane przez to Ministerstwo, aby móc partycypować w podziale państwowych dotacji na sport. A o tym niektórzy z naszego środowiska zdają się zapominać. Wydaje im się, że skoro jesteśmy wyjątkowym sportem, to będziemy wyjątkowo traktowani. A to jest nieprawda.
Spojrzenie z wielu perspektyw
MS: Znam też realia polskiego jeździectwa od wielu lat z dwóch innych perspektyw. Po pierwsze, od lat sam jestem zawodnikiem, startuję w zawodach w skokach przez przeszkody. Co prawda jest to na poziomie amatorskim, bo na wysokościach rzędu 100 cm, ale nie mój poziom sportowy jest tu istotny. Ważne jest to, że dzięki temu wiem, jak to wygląda z drugiej strony – od strony zawodnika.
Po drugie, przez ponad 15 lat mocno udzielałem się w warszawskim klubie na Kozielskiej. Byłem jednym z założycieli Stowarzyszenia Klub Jeździecki Legia Kozielska, a potem albo jego prezesem, albo wiceprezesem. Wspólnie z kolegami organizowaliśmy na hipodromie przy ul. Kozielskiej wiele dużych zawodów z mistrzostwami Polski w skokach włącznie. Znam więc też problemy organizatora zawodów i potrafię na to patrzeć z jego perspektywy. Przy organizacji wspomnianych imprez moim głównym zadaniem było pozyskiwanie sponsorów, zapewnianie transmisji telewizyjnych, a na co dzień przede wszystkim nadzorowałem sport w naszym klubie, a więc robiłem to, co powinien robić prezes PZJ, tyle, że na mniejszą skalę.
I wreszcie ten czynnik – przez lata pisywałem na łamach „Konia Polskiego”, a teraz na swoim blogu o sporcie jeździeckim. Krytykowałem to, co było i jest, wypowiadałem się, jak powinno to wyglądać. No i wreszcie doszedłem do wniosku, że może zamiast gadać, jak to powinno funkcjonować, czas pokazać, że będę potrafił wprowadzić swoje recepty w życie. Że będę potrafił naprawić to, co zostało zepsute. A ostatnia, 4-letnia kadencja władz PZJ jest wyjątkowa. Tak złej jeszcze w historii PZJ nie było. Jest co naprawiać i to będzie najważniejsze zadanie nowego zarządu i nowego prezesa.
Psucie i naprawianie
G: Mówi Pan, że wiele zostało zepsute i wiele zostaje do naprawienia. Czy mógłby Pan nakreślić kilka najważniejszych punktów, które takiej naprawy wymagają, i jakie możliwości widzi Pan w tym zakresie?
MS: Aby odpowiedzieć na to pytanie, mogę właściwie zacytować obszerne fragmenty mojego programu wyborczego. Głównie te dotyczące działania biura PZJ i sposobów zarządzania sportem.
Ale po kolei. Jeśli chodzi o biuro PZJ, to należy rozpisać konkurs na sekretarza generalnego, którego jednym z zadań jest nadzorowanie pracy ludzi zatrudnionych w biurze, gdyż obecny nie potrafi tego robić i się nie nadaje na to stanowisko. Potrzebne będzie też rozpisanie konkursu na stanowisko szefa wyszkolenia, czy jak kto woli – dyrektora sportowego.
Potrzebna jest dalsza profesjonalizacja w zarządzaniu konkurencjami sportowymi. Warto wzorować się na FEI, jeśli chodzi o zarządzanie poszczególnymi konkurencjami jeździeckimi pod względem administracyjnym, a także na innych związkach sportowych jeśli chodzi o rolę trenerów zatrudnianych przez te związki w prowadzeniu kadr (seniorów, młodzieżowych, juniorów i innych) i odpowiedzialność za decyzje czysto sportowe, czyli przede wszystkim wybór reprezentacji na imprezę główną.
Związek sportowy nie może w sprawach czysto sportowych bazować na pracy społecznej działaczy, czy na pracy quasi-zawodowców, czyli menedżerów. Trzeba dążyć do tego (w pierwszej kolejności w konkurencjach olimpijskich), aby władzę, a co za tym idzie odpowiedzialność w sprawach sportowych, przekazać w ręce trenerów zatrudnianych przez PZJ i w ręce szefa wyszkolenia. A kierowanie poszczególnymi konkurencjami pod względem administracyjnym powierzyć wyspecjalizowanych pracownikom biura PZJ, którzy będą pełnić taką rolę w polskim jeździectwie, jak dyrektorzy departamentów w FEI, czyli jak np. John Roche w światowych skokach.
Jeśli chodzi o dobre funkcjonowanie biura PZJ, chodzi też o to, aby sprawnie obsługiwało wszystkich, którzy wykupują w PZJ jakąś licencję, paszport, czy inną usługę, aby pracowali tam ludzie kompetentni i na właściwych stanowiskach, aby nie tworzyły się „korki” przy wykupywaniu tychże licencji. No i należy przywrócić stacjonarną księgowość.
Plemienna demokracja
MS: Jak Pan sądzi, czemu pozostali kandydaci nie zdecydowali się na oficjalne wystąpienie i publikację programów?
Plemienna demokracja – ja tak to nazywam. Nadal nie możemy jako środowisko przełamać pewnego stereotypu. Nie możemy dorosnąć do prawdziwej demokracji, która polega na tym, że kandydat na jakąś publiczną funkcję powinien się najpierw ujawnić, a potem zaprezentować swój program. Co chce zrobić? Co dla niego jest najważniejsze? Jakie mechanizmy chce zastosować, aby osiągać założone cele? Jak tak robię już po raz drugi – przedstawiam publicznie swój program wyborczy.
Niestety, dla innych nadal ważne jest tylko to, aby dotrzeć do elektorów, obiecać im coś w zamian za głos, mówiąc wprost – kupić ten głos. Potem policzyć szable i iść na wybory. A program? Co tam program – ważna jest tylko liczba głosów. Tak to niestety do tej pory działało i obawiam się, że w dużym stopniu nadal będzie działało. Zresztą strona przeciwna, czyli najogólniej mówiąc „Hermanowicze” jest w tego typu działaniu, czyli obiecywaniu i kupowaniu, bardzo aktywna i tym razem. Jeżdżą, obiecują, próbują kupować, ale żeby zaprezentować swój program, to nie. Pewnie dlatego do tej pory nie wiemy oficjalnie, kto (oprócz mnie) będzie kandydował na prezesa PZJ. Ja mam jednak nadzieję, że dla delegatów ważniejsza będzie merytoryczna ocena tego, z czym mieli do czynienia przez ostatnie lata, oraz merytoryczna ocena mojego programu wyborczego, a nie obiecanki-cacanki.
Bez sztucznych podziałów
G: Jak Pan widzi rolę Związku we wspieraniu sportu młodzieżowego i amatorskiego?
MS: A co to jest sport młodzieżowy? Czy Pani zdaniem jest to jakiś odrębny byt od sportu jeździeckiego w ogóle? Zwracam uwagę, że kategorie wiekowe poniżej 21 lat, a więc młodzieżowcy, juniorzy, juniorzy młodsi, dzieci, młodzież na kucach – wszystkie te grupy mają już swoje mistrzostwa Polski, a większość z nich także mistrzostwa Europy. Przecież Ogólnopolska Olimpiada Młodzieży jest to jedna z najważniejszych imprez sportowych w kalendarzu PZJ. PZJ wspierał te kategorie wiekowe od lat, nadal są one ważne, i to się nie zmieni, jeśli ja zostanę wybrany prezesem. Jeśli jednak Pani ma na myśli, że sport młodzieżowy powinien być traktowany w jakiś wyjątkowy sposób, być ważniejszym niż dotychczas, to zapytam: dlaczego tak miałoby być? Zawodnik w wieku 15, 18 czy 21 lat jest takim samym zawodnikiem, jak Jarosław Skrzyczyński, ma takie same prawa i będzie tak samo traktowany przez PZJ.
Co do sportu amatorskiego, to bardziej złożony problem. Bo kto jest amatorem? Ja na przykład uważam się za amatora. Z punktu widzenia moich umiejętności jestem totalnym amatorem. Z punktu widzenia z czego żyję – ponieważ nie żyję z koni, jest to moje hobby, które mnie sporo kosztuje, jestem amatorem. Ale z punktu widzenia mojej obecności w bazie PZJ, gdzie jestem zarejestrowany jako zawodnik, mam wykupioną licencję na ten rok dla siebie i swego konia – jestem pełnoprawnym zawodnikiem. Nie można o mnie mówić jak o amatorze. Z punktu widzenia PZJ jestem licencjonowanym zawodnikiem. Mam takie same prawa i obowiązki jak Jarosław Skrzyczyński.
Dlaczego to wszystko mówię. Bo warto sobie uzmysłowić, że problem podziału na zawodowców i amatorów jest trochę sztuczny. Granica przebiega gdzie indziej. Tą granicą jest przynależność bądź nie do wspólnoty, jaką jest PZJ bądź WZJ. Tą granicą jest wykupienie licencji zawodnika, bądź jej nie wykupienie. Tą granicą jest konieczność przestrzegania pewnych reguł sportowej zabawy, bądź ich ignorowanie, najczęściej ze szkodą dla zdrowia koni i z podwyższonym ryzykiem dla uczestników takiej zabawy.
Ci, którzy nie chcą wykupić licencji, stawiają się w sytuacji amatorów. Ale ich poziom sportowy jest taki sam, albo czasem nawet wyższy, niż tych, którzy mają licencję wykupioną. Na przykład takich jak ja.
Więc wiedząc to wszystko trzeba sobie postawić pytanie, czy zadaniem PZJ jest rozwijanie sportu amatorskiego, czyli zadbanie o to, aby ci, którzy nie chcą należeć do wspólnoty PZJ/WZJ, mieli gdzie uprawiać jeździectwo i gdzie startować w zawodach? Zostawmy na chwilę kwestię – gdzie uprawiać jeździectwo. Jeśli chodzi o odpowiedź na pytanie, czy rolą PZJ jest dbanie o to, aby amatorzy mieli gdzie startować, odpowiem w ten sposób. Zadaniem PZJ jest prowadzenie takiej polityki, aby tzw. amatorzy zechcieli jednak wejść do naszej wspólnoty, aby zechcieli wykupić licencję, aby mogli brać udział w zorganizowanej i nadzorowanej przez fachowców, czyli sędziów i gospodarzy toru oraz delegatów technicznych, współzawodnictwie sportowym. Aby to współzawodnictwo było bezpieczne dla ludzi i humanitarne dla koni. To jest celem nadrzędnym. Inną sprawą jest, jak tę politykę realizować. Umiejętnym ustalaniem cen i wymogów. Tak, aby nie zniechęcać ludzi, ale ich przyciągać. Ale jedno trzeba powiedzieć wyraźnie – jest granica zarówno cenowa, jak i bezpieczeństwa, poniżej której nie da się już zejść. Tym, którzy nie chcą się podporządkować żadnym wymogom i uważają, że nie zapłacą ani złotówki, ale mimo tego będą się domagać, aby PZJ myślał o tym, jak im organizować rywalizację sportową, trzeba powiedzieć wyraźnie – żądacie niemożliwego. Nie można i mieć ciasteczka i zjeść ciasteczko. Albo się jest we wspólnocie i ma się prawa i obowiązki, albo się jest poza wspólnotą. Koniec, kropka.
A co do roli PZJ w kwestii, gdzie uprawiać jeździectwo. Nie jest rolą Związku zakładanie nowych klubów, budowanie w nich stajni czy hal. Jest zaś rolą Związku myślenie o klubach. Stwarzanie ram organizacyjno-prawnych, aby im było łatwiej działać, aby ich było więcej.
Siedziba PZJ
G: Jak odniósłby się Pan do koncepcji przeniesienia siedziby Związku?
MS: Koncepcja przenoszenia siedziby PZJ poza Warszawę jest wysoce szkodliwa i niezgodna ze statutem naszego Związku. Nie bez kozery większość związków sportowych ma siedzibę w Warszawie. Wyjątkiem jest Związek Narciarski, no bo gór w Warszawie się nie uświadczy. Chodzi nie tylko o to, że jest to centralne miejsce w Polsce, gdzie z każdego miejsca łatwo dojechać, głównie chodzi o pociąg, bo teraz samochodem to już prawie wszędzie jest łatwy dojazd. Chodzi głównie o to, że tu mieści się siedziba naszego organu nadrzędnego, czyli Ministerstwa Sportu i Turystyki, z którym to organem trzeba utrzymywać liczne kontakty robocze na co dzień. Umieszczenie siedziby biura PZJ poza Warszawą te kontakty utrudniłoby i podrożyło.
A już koncepcja, że siedziba biura PZJ miałaby być w Walewicach jest szczególnie nonsensowna. Podobnie jak to, że tam miałby powstać ośrodek opieki nad końmi po karierze sportowej. Przecież ta stadnina to jest upadające przedsiębiorstwo! W ostatnich kilku latach zmieniło się tam dziewięciu prezesów. Finanse spółki są w opłakanym stanie. W stajniach pracuje pięciu ludzi. Koniom nie ma kto kopyt obstrugać, bo nie ma pieniędzy na kowala. Kto tam się będzie zajmował końmi-emerytami, skoro na swoje na ma wystarczającej siły roboczej?
Jeśli chodzi o ewentualny wariant, że siedziba biura PZJ zostanie umiejscowiona w Walewicach. Stawiam pytanie – kto tam będzie pracował? Gdzie będzie mieszkał? Czy obecni pracownicy z Warszawy mają się tam przenieść w zamyśle obecnego zarządu PZJ? Czy może z góry zakładają, że nikt z obecnych pracowników się tam nie przeniesie i mają w planach zatrudniać miejscowych? Wiązałoby się to z dramatycznym obniżeniem jakości świadczonej pracy przez nowych pracowników przez jakiś czas.
Wiem, że obecny zarząd upiera się przy tej koncepcji, aby siedzibę biura PZJ przenieść do Walewic i ma w planach, że to nastąpi w ciągu roku. Mam nadzieję, że 17-18 grudnia wspólnie z delegatami powiemy NIE tej bzdurnej i groźnej koncepcji.
Rozmawiała: Anna Mędrzecka