Ostatnio rozmawiałam ze swoim trenerem o moim kucu Nesquicku, którego podczas pracy z ziemi uczę podnoszenia nóg od dotykania bacikiem. Kuc bardzo się przy tym denerwuje i “ucieka” w trakcie ćwiczeń. Porada trenera była bardzo prosta: „Dużo głaszcz”. Głaskanie jako nagroda dla konia szybko przyniosło pożądane efekty!
Głaskanie jako nagroda dla konia
Gdy usłyszałam tę radę, zastanowiłam się przez chwilę. Okazało się bowiem, że słowa trafiły w samo sedno i właściwie rozwiązywały cały problem. Rada ta wydaje się wręcz banalna, ale trener nie mógł powiedzieć mi nic mądrzejszego! Przecież kucyk nie robił tego złośliwie, tylko nie rozumiał ćwiczenia. Z natury jest dosyć wrażliwy na dotykanie nóg, nawet podczas schładzania wodą po treningu zawsze chwilkę musi „potańczyć”. Normalnym więc jest, że tym bardziej podczas dotykania bacikiem się denerwował. Objawiało się to próbami ucieczki (czasem jego trasa przebiegała przez miejsce, w którym akurat ja stałam 😉 ) lub machaniem głową i nerwowym skubaniem. Robił to tak szybko i mocno, że gdy pracowałam tylko na wodzach, to po prostu nie dawałam rady go przytrzymać i skorygować niepożądanych zachowań.
Wszystkie te reakcje były po prostu oznaką stresu i informacją dla człowieka: „Nie rozumiem, czego ode mnie chcesz!”. W takich sytuacjach zawsze staram się rozkładać ćwiczenia elementy na łatwiejsze do wykonania i potem dopiero łączę je w całość. W tym wypadku postanowiłam najpierw uprościć całą sprawę sobie i stwierdziłam, że skoro praca na wodzach nie przynosi skutku, to zastosuję kawecan i wypinacze. Wypinacze zapobiegną machaniu głową, natomiast kawecan nie pozwoli koniowi uciec. Z tym „wyposażeniem” porobiliśmy chwilę ćwiczenia na rozgrzewkę, które Nesquick dobrze zna, a potem przystąpiliśmy do dotykania nóg bacikiem.
To ćwiczenie wykonuję przy ścianie, aby uniemożliwić koniowi ucieczkę na boki. Zauważyłam, że już samo podejście do ściany lekko denerwuje kuca i zaczyna on się na mnie pchać. Idąc za zasadą upraszczania ćwiczeń, skupiłam się tylko na tym, żeby bardzo wolno stępował i zatrzymywał się na ścianie na mój sygnał. Każdą jego prawidłową reakcję (zwolnienie, zatrzymanie się) nagradzałam głaskaniem i chwilą spokoju. Gdy kuc już się rozluźnił, ponownie dotykałam batem nóg i wtedy znów się zaczynały nerwowe reakcje, a ja wracałam do uspokajania go i kontroli tempa. Tym razem udało się go opanować szybciej. Po kilku-kilkunastu minutach mogłam już dotykać bacikiem nóg i pomimo pewnego spięcia u konia, nie było już nerwów i prób ucieczki. „Dużo głaskania” zdało egzamin i pomogło szybko uporać mi się z problemem.
Dla kogo ta metoda?
Myślę, że jest to najlepszy sposób nauki konia – zarówno podczas pracy z ziemi, jak i podczas jazdy. Piszę te słowa jako osoba, która kiedyś nie zawsze „dużo głaskała”, a częściej „dużo wymagała” i do tego traciła cierpliwość. Z perspektywy czasu i nabierania coraz większego doświadczenia widzę, że to właśnie „metoda marchewki” jest najskuteczniejsza. Konie mają się uczyć i jest to możliwe tylko w przyjaznej atmosferze, tak samo jak u dzieci.
Metoda ta sprawdza się u koni, które respektują człowieka i chcą go zadowolić, ale nie rozumieją zadania. Będzie ona dobra również dla takich, które są wycofane, zamknięte w sobie lub mają niedobre doświadczenia z przeszłości. „Dużo głaskania” nie jest wskazane dla koni, które są rozpieszczone, wiedzą o swojej sile i wykorzystują ją, by uniknąć pracy. Pochwały i uspokajanie w takim wypadku przyniosłoby odwrotny skutek. Z takimi końmi trzeba najpierw popracować nad ustaleniem hierarchii w “stadzie”, w przeciwnym razie każda sesja treningowa będzie próbą sił i przepychaniem się.
Nieskończona cierpliwość i przyjazne nastawienie do konia skutkują o wiele lepszym porozumieniem i lepszą jakością pracy. Życzę sobie i wszystkim jeźdźcom, by takie podejście towarzyszyło nam na co dzień. A wiem, że czasami nie jest to wcale łatwe i oczywiste.
Tekst: Karolina Piechowska