Gdzie jest sporo jeźdźców, tam zawsze będą konflikty na ujeżdżalni. Zwłaszcza, jeżeli stajnia jest dość oblegana, a na hali lub maneżu nie ma zbyt wiele miejsca. Wtedy łatwo o kłótnie i nieporozumienia. Zwłaszcza, kiedy znajdą się osoby, które nie do końca respektują zasady, które powinny panować na placu do jazdy. Co wtedy?
Konflikty na ujeżdżalni
Mogłabym w nieskończoność wymieniać niebezpieczne sytuacje, które były powodowane przez bezmyślność lub lenistwo innych jeźdźców. Nie raz i nie dwa po moim kolanie przetoczyło się pięćset kilogramów końskiego ciała, którego właściciel w porę mnie nie zauważył. Nie muszę dodawać, w jakim stanie po takim spotkaniu były moje moje nogi?
Także Karson nie miał łatwego życia. Ze dwa albo i trzy razy dostał kopniaka od wierzchowców, których jeźdźcy raptownie zatrzymywali się na środku ścieżki lub nie respektowali zalecanej odległości podczas mijania się na ujeżdżalni. Pech chciał, że te konie nie były zbyt wyrozumiałe i nie potrafiły wybaczyć, kiedy (nawet jeśli z ich winy) wpadał na nie kary ślązak. Zamiast grzecznie usunąć się z drogi serwowały serię kopnięć i kwików, których nie powstydziliby się mistrzowie wschodnich sztuk walki. Szczęście w nieszczęściu, że żaden z tych domorosłych karateków nie trafił w staw lub kość.
Oczywiście, mój koń tez nie jest święty i ma swoje za uszami. Zdarza mu się tracić cierpliwość, kiedy jakiś koń podjeżdża zbyt blisko jego zadu lub podczas mijania niemal ociera się o niego bokiem. Wtedy potrafi się mocno zeszczurzyć lub nawet machnąć nogą. Na szczęście lenistwo z reguły bierze górę nad agresją i zniecierpliwieniem i nie dochodzi do rękoczynów (albo raczej kopytoczynów 😉 ). Czasami nawet mu się dziwię, bo sama w takich sytuacjach bardzo się irytuję. Nie tyle na konie, co na powodujących nimi ludzi.