Trzeba przyznać, że wyobraźnia (a raczej jej brak) u jeźdźców nieustannie mnie zaskakuje. No bo czy wpadlibyście na to, by widząc galopującego konia przed sobą, stanąć na środku śladu i zacząć rozsiodływać swojego wierzchowca. Alby by wsiadać na ledwie co zajeżdżonego brykającego trzylatka bez kasku i walczyć na nim o życie wśród kilku pracujących na placu koni? No właśnie…
A są istoty, które nie mają z tym problemów. A wiecie czemu tak się dzieje? Bo rzadko ktoś zwraca im uwagę. Najczęściej burczy pod nosem albo po prostu zjeżdża z drogi. Sama tak najczęściej robię. Ale prawda jest taka, że pierwszą i podstawową rzeczą jest głośne zwrócenie uwagi i poproszenie o większą rozwagę.
Nie chodzi o wszczynanie awantury, ale danie znać, że dane zachowanie nam przeszkadza i utrudnia trening. Proste „Przepraszam, ale twoja jazda utrudnia mi pracę, czy możesz bardziej uważać i zachowywać odległości” wypowiedziane spokojnym głosem potrafi zdziałać cuda. Im więcej będzie przyzwolenia na nieakceptowalne zachowania, tym będzie ich więcej.
Oczywiście, musimy liczyć się, że druga strona się śmiertelnie na nas obrazi i nigdy więcej nie odezwie. Bywa i tak. Może też się zdarzyć, że zostaniemy całkiem zignorowani i wyśmiani. Wtedy polecam z całego serca poinformowanie o takim stanie rzeczy właściciela stajni i poproszenie go o zwrócenie uwagi problematycznemu jeźdźcowi.
Pomóc może także powołanie się na regulamin stajni lub regulamin korzystania z hali/ujeżdżalni, który określa zasady jazdy. W każdym ośrodku powinien taki istnieć i być akceptowany przez osoby w niej przebywające.
Wiem, że sporo osób ma z tym problem – sama miewam. Ale naprawdę nie ma co ryzykować zdrowiem swoim i konia, bo przy ewentualnym wypadku my będziemy jedynymi, którzy poniosą wszystkie tego konsekwencje.
Tekst: Magdalena Pertkiewicz