Obrazek jakich wiele – nastolatka prowadzi jazdy młodszym od siebie jeźdźcom i w sumie nikogo to nie dziwi. Dzisiaj kilka słów ode mnie o tym, dlaczego nieletnie instruktorki jeździectwa, to po prostu zły pomysł.
Najczęściej wystarczy, że taka instruktorka jest córką właściciela. Ewentualnie ma na tyle dobre układy w stajni, że w zamian za bycie „instruktorem” może pojeździć na tamtejszych koniach. Niby nic wielkiego i nikomu nie dzieje się krzywda, ale… do czasu. Pomijając względy bezpieczeństwa, jest to zwyczajnie nieuczciwe wobec ludzi. Płacą oni bowiem za to (często niemałe pieniądze), by ich dziecko rozwijało się pod okiem doświadczonych i odpowiedzialnych nauczycieli. Bo paradoksalnie dość często to właśnie ci najmłodsi oddawani są pod skrzydła nieletnich przewodniczek po końskim świecie.
Nieletnie instruktorki jeździectwa a młodzi adepci
Bardzo często dzieje się to z opłakanym skutkiem dla umiejętności i panowania nad koniem małych adeptów jeździectwa. Po tego typu starcie taki biedak najczęściej snuje się na lonży przez kolejne lata świetlne. Dodatkowo nie opanowuje nic ponad dźganie konia piętami i skręcanie za pomocą młócenia mu w pysku wędzidłem. Trudno się temu dziwić, skoro większość takich nastoletnich instruktorek zatrzymała się na etapie niespadania w galopie (co nie przeszkadza im skakać przez przeszkody) i jest przekonana o własnej nieomylności.
Zaraz zapewne podniosą się głosy, że wiek nie ma tu nic do rzeczy i taka czternastolatka ma czasami większą wiedzę niż dorosły instruktor. Nawet gdyby jakimś cudem rzeczywiście była to prawda (w co zwyczajnie nie wierzę), to nie zmienia to faktu, że jeśli ma w stosunku do siebie chociaż trochę samokrytyki, nie podejmie się takiej odpowiedzialności.
Poważne skutki
Każdy człowiek wie lub się domyśla, że koń to duże zwierzę. Wszystko jest więc pięknie do czasu, kiedy na jeździe prowadzonej przez taką osobę zdarzy się jakiś wypadek. Wtedy nagle wszyscy (oczywiście po fakcie) kipią z oburzenia, że “jak to dawać nieletniej kogokolwiek pod opiekę“. Że niedoświadczona, że małolata, że po co się do tego zabierała. Problem staje się jeszcze poważniejszy, kiedy okazuje się, że ani stajnia, ani instruktorka nie mieli odpowiedniego ubezpieczenia i zaczyna się batalia o ewentualne odszkodowanie. W takich wypadkach człowiek, który “zatrudnił” nastolatkę do prowadzenia jazd bardzo często umywa ręce (a znam też przypadki, ze zapada się pod ziemię) i mamy spory problem. Ma go także dziewczyna, której najczęściej nikt nie powiedział, że powinna w ogóle posiadać jakiekolwiek ubezpieczenie, nie mówiąc już o podpisywaniu jakiejkolwiek umowy na prowadzenie jazd.
Dlatego apeluję do wszystkich! To, że zmieniły się przepisy dotyczące uprawnień instruktorskich, nie znaczy, że każdy może to robić. Mało kto oddałby przecież dziecko obcej nastolatce, by nauczyło je pływać. Tak samo nie powinien się zgadzać na prowadzenie jazd przez osoby niepełnoletnie. Młody jeździec wyniesie z takich zajęć niewiele dobrego, a częściej wiele złego. Co więcej, my zmarnujemy pieniądze, które mogliśmy wydać na trenera z prawdziwego zdarzenia.
Nie idźcie tą drogą
Mam też kilka słów do właścicieli szkółek: stajnia, która zatrudnia dzieci do prowadzenia jazd dzieciom, byłaby u mnie skreślona i z całego serca odradzałabym komukolwiek naukę w niej. Branie do takiej pracy nieletnich to naprawdę pozorna oszczędność i świadczy fatalnie o poziomie stajni. Jeśli natomiast chodzi o nieletnie instruktorki jeździectwa, to jestem w stanie zrozumieć, że taka propozycja jest nobilitująca i miła dla waszego ego, ale nie idźcie tą drogą. Naprawdę warto najpierw zadbać o własne wyszkolenie i umiejętności, a dopiero potem brać się za nauczanie innych ludzi. W innym wypadku skutki mogą być po prostu opłakane. Dosłownie.
Tekst: Judyta Ozimkowska