Każdy ich zna – pojawiają się zawsze wtedy, kiedy z naszym koniem dzieje się coś niedobrego i szukamy wsparcia. Oczywiście, są to stajenni doradcy!
W sytuacjach kryzysowych do akcji często wkracza cały oddział doradców, którzy bezbłędnie wiedzą, co jest najlepsze dla nas i naszego konia. O ile niektóre rady bywają cenne i przydatne, o tyle część z nich potrafi doprowadzić człowieka do białej gorączki. Zwłaszcza, jeżeli poszczególni stajenni doradcy totalnie sobie przeczą. Jak zatem zorientować się w tym, co jest właściwe dla naszej pary i jak radzić sobie z niechcianymi radami?
Kogo się poradzić?
Przede wszystkim zawsze dobrze jest zadać sobie pytanie, czy dana osoba może pochwalić się wymiernymi efektami swojej pracy lub ma na koncie podobne doświadczenia do naszego (i poradziła sobie z nimi z zadowalającym skutkiem). Przyjmowanie porad dotyczących zajeżdżania młodego konia od kogoś, kto sam boi się wsiąść na własnego, nie jest najlepszym pomysłem. Podobnie jak kierowanie się wskazówkami właściciela, który nie leczył konia z podobnej kontuzji, a objawy zna tylko z internetu.
Ludzie potrafią być cennym źródłem informacji, jednak koniec końców są tylko ludźmi – ze wszystkimi zaletami i wadami. Dlatego też w przypadku jakichkolwiek problemów najlepiej zwracać się do specjalistów, których osiągnięcia szanujemy i są one udokumentowane. Poza tym, jeśli nasze działania są poparte autorytetem z zewnątrz, to łatwiej nam jest dziękować za rady. Zwłaszcza te niechciane.
Stajenni doradcy na siłę
Właśnie – pół biedy, jeżeli sami prosimy o poradę w danej sprawie. Ale co zrobić z ludźmi, którzy nieproszeni częstują nas pokaźną kolekcją swoich mądrości? Taka niechciana pomoc bywa niezwykle krępująca – oczywiście, zazwyczaj jedynie dla osoby, która jest nią raczona. Jak zatem radzić sobie z tego typu osobami? Po pierwsze, zawsze możecie powołać się na jakiś autorytet. Może to być weterynarz, trener lub szkoleniowiec – zależy od tego, jakie jest źródło problemu.
Jeżeli dana osoba nie daje za wygraną, to możecie podziękować i powiedzieć, że macie odmienne zdanie. Ważne, by się nie tłumaczyć i nie kajać. Czasami sprawdza się także zwykłe przytakiwanie i powrót do własnych zajęć. Jeżeli problem się nasila, to można go albo całkowicie zignorować, albo po prostu powiedzieć, że nie życzycie sobie tego typu porad. Oczywiście ostatnie rozwiązanie niesie ze sobą ryzyko zakończenia relacji z doradcą, ale z drugiej strony – po co komu taka znajomość?
Zaufanie do samego siebie
Jednak w tym wszystkim najważniejsze jest, by ufać sobie i swoim osądom. To my najlepiej znamy naszego konia i w większości wypadków jesteśmy w stanie stwierdzić, co jest dla niego dobre. Ja przez długi czas wysłuchiwałam opowieści stajennych mędrców, którzy straszyli mnie, że jak nie zajeżdżę konia jako dwulatka, to nie będzie się słuchał. Albo że problemy na jeździe wnikają z krnąbrności lub lenistwa, które trzeba wybić z głowy batem. Nie wspominając o tych wszystkich teoriach dotyczących powodów kontuzji i sposobów ich leczenia. Nie muszę chyba mówić, że gdybym ich słuchała, to miałam nie dość, że nieszczęśliwego, to także trwale kulawego konia. Zatem moja rada – słuchajcie przede wszystkim konia, siebie i ludzi, którym ufacie. Przy umiejętnym łączeniu tych trzech elementów zawsze otrzymacie właściwą odpowiedź!
Tekst: Judyta Ozimkowska