Kiedy wprowadzamy się do nowej stajni bardzo zależy nam, by właściciel był doświadczonym koniarzem i wiedział sporo na temat opieki nad końmi. Nic dziwnego, że szukamy takich osób i im chcemy powierzyć nadzór nad dobrostanem naszego zwierzęcia. Niestety czasami zdarza się, że razem z wiedzą idzie w parze całkowite przekonanie co do swoich racji. I wtedy zaczynają się kłopoty. Co robić, gdy właściciel stajni wie wszystko najlepiej?
Na szczęście teraz tego typu problemy mam już za sobą, jednak na początku posiadania konia zdarzały się dosyć często. Głównie wynikało to z tego, że sama nie do końca wiedziałam, czego mogę oczekiwać od stajni i jakie mam prawa jako właściciel. Niestety miałam to nieszczęście, że zdarzyło mi się trafiać na właścicieli, którzy nie dość, że byli przekonani co do własnej nieomylności, to jeszcze zupełnie ignorowali sugestie i zalecenia właściciela. Pół biedy, gdyby ich teorie miały cokolwiek wspólnego z ogólnie pojętym dbaniem o dobrostan zwierząt. Niestety, często były one irracjonalne i wręcz niebezpiecznie.
Gdy właściciel stajni wie wszystko najlepiej…
Potrafiłam na przykład usłyszeć, że dawanie koniom siana raz dziennie w zupełności wystarczy i absolutnie nie potrzebuje go jeszcze na padoku. Dodam, że nie chodziło tutaj o solidną górę siana, ale o jakieś zwykłe pół kostki, która miała wystarczyć zwierzęciu na kolejne 23 godziny (bo statystyczny koń pochłaniał ją w ciągu 30-40 minut). Tego rodzaju właściciele potrafili sami modyfikować na przykład dawki owsa lub paszy, które rozdysponował właściciel. Szczytem bezczelności było jednak wypuszczanie kontuzjowanego zwierzęcia bez wiedzy i pozwolenia jego jeźdźca. Na szczęście nie chodziło o Karsona, jednak nie zmienia to faktu, że nic nie stało na przeszkodzie, by to on kiedyś stał się ofiarą tego typu praktyk. Do kwestii żywieniowych dochodziła także sprawa jazdy konnej i sposobów treningu. Wiązało się to z szeregiem kąśliwych uwag i nieustającym obserwowaniem jazd, jeśli dany trener nie był zgodny z zapatrywaniami właściciela stajni.
Oczywiście mogłabym mnożyć i mnożyć przykłady, kiedy zarządzający obiektem uważał, że wie więcej, niż osoba, która wstawia do niego konia i za niego płaci. W żadnej z tych sytuacji nie można było mówić o partnerskim podejściu do biznesu, a posiadacz konia częściej czuł się jak petent w urzędzie, niż pełnoprawny klient. Jednak po kilku latach obserwacji zaczęłam zauważać, że nawet w takich sytuacjach są osoby, których konie są mimo wszystko traktowane tak, jak sobie życzą ich opiekunowie. Wszystko zależało od poziomu ich asertywności i umiejętności komunikowania swoich potrzeb. Aczkolwiek były to sytuacji bardzo rzadkie a tacy ludzie i tak po jakimś czasie zmieniali stajnię. Byli po prostu zmęczeni ciągłymi przepychankami i sprawdzaniem, czy ich koń aby na pewno dostał jedzenie według zaleceń i wyszedł na padok. W stajni ważne jest zaufanie, a kiedy go nie ma lepiej ją zwyczajnie zmienić. Można się wykłócać, przepychać i sprawdzać, ale jeśli właściciel stajni wie wszystko najlepiej, zamiast tracić na to nerwy z całego serca polecam znalezienie miejsca z normalnymi ludźmi i opieką. Czasami naprawdę lepiej odpuścić i mieć święty spokój. Wszystkim wyjdzie to na dobre.
Tekst: Judyta Ozimkowska